Monday, December 10, 2007

Nowe otwarcie w stosunku z Rosją?



Nowe otwarcie w stosunku z Rosją?
dr Mieczysław Ryba (2007-12-10)
Aktualności dnia
słuchajzapisz

Sunday, November 4, 2007

KŁUSZYN 4 VII 1610






















KŁUSZYN 4 VII 1610
Teren działań wojennych:

Geneza konfliktu:

Historia konfliktów polsko-moskiewskich wiąże się z historią unii polsko-litewskich. Początkowo rywalizacja litewsko-moskiewska o "zbieranie ziem ruskich" jest dla tej pierwszej korzystna (do ok. połowy XVw.), prowadzi z czasem do utraty przez Litwę przewagi i względnej równowagi sił (2 poł. XVw.). Jednak już pierwsza połowa XVIw. była dla Litwy katastrofą. Utraciła ona na rzecz Moskwy prawie trzecią część swego terytorium. Straty mogłyby być jeszcze większe, gdyby nie zaangażowanie się Polski w konflikt. Od tego czasu Polska coraz bardziej wciągana jestw działania na wschodzie (mimo, że nie graniczy bezpośrednio z Wielkim Księstwem Moskiewskim). Przełomem staje się unia realna w Lublinie w 1569r. . Od tej pory Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie stają się jednym państwem, prowadzącym wspólną politykę zagraniczną i mającą wspólnych wrogów. Nowe państwo poddane zostaje niemalże od razu ciężkiej próbie. Wojska moskiewskie zajmują polsko-litewskie Inflanty. Jednakże spotykają się z godną odpowiedzią. Wyprawy Batorego ujawniają olbrzymią siłę zjednoczonego państwa. Od tego czasu zarysowuje się wyraźna przewaga Rzeczpospolitej nad Moskwą, tym większa, że Wielkie Księstwo Moskiewskie po śmierci Iwana IV Groźnego przechodzi głęboki kryzys.

W samej Rzeczpospolitej od 1588r. panował Zygmunt III Waza- dziedziczny król szwedzki. Jego dążenie do odzyskanie utraconego na rzecz swego stryja tronu szwedzkiego, stały się jednym z głównych przyczyn podjęcia wyprawy na Moskwę (Zygmunt wierzył, że zjednoczone pod jego rządami Polska i Moskwa będą siłą, która zmusi Szwedów do przywrócenia go na tron). Oficjalnie miała ona na celu odzyskanie utraconych przez Litwę (na początku XVIw.) ziem (szczególnie zaś Smoleńska będącego "wrotami" do Litwy). Powodów podjęcia wyprawy było jednakże znacznie więcej (wspomniane już osłabienie Moskwy i związane z nimi dymitriady tzn. ciąg wypraw panów polskich dążących do osadzenia na moskiewskim tronie swojego kandydata ; chęć rozładowania konfliktów wewnętrznych w samej Rzeczpospolitej- po rokoszu Zebrzydowskiego i wiele innych). Cały ten splot wypadków i dążeń doprowadził do podjęcia w 1609r. kolejnej wyprawy wojsk polskich na Moskwę, tym się jednak różniącej od poprzednich, że podjętej w imieniu Rzeczpospolitej i pod dowództwem samego króla Zygmunta III (poprzednie wyprawy miały prywatny charakter).


Siły przeciwników:

Bitwa kłuszyńska charakteryzowała się ogromną dysproporcją sił (na 5 żołnierzy rosyjskich przypadał 1 Polak). Co prawda przeciw 35tys. wojsk rosyjskich idących na odsiecz Smoleńskowi Zygmunt III skierował wydzielone siły o ogólnej liczebności 12 300 ludzi pod dowództwem Stanisława Żółkiewskiego, ale w samej bitwie brało udział niecałe 6800 Polaków (z 2 działami- choć inne źródła mówią o 4 działkach) przeciw ok. 30tys. wojsk rosyjskich (z 11 działami) oraz 5tys. cudzoziemców na żołdzie rosyjskim. Pozostałe wojska polskie znajdowały się pod Carowem Zajmiszczem (gdzie był dodatkowy oddział 8tys. Rosjan).


Przed bitwą kłuszyńską:

We wrześniu 1609 r. armia polsko-litewska obległa Smoleńsk. Formalnie dowodził nią król, faktycznie Żółkiewski. Zdobycie Smoleńska okazało się sprawą niezmiernie trudną, duże miasto było bowiem potężnie ufortyfikowane, miało liczną załogę i mnóstwo chętnych do obrony mieszczan, silną artylerię i znaczne zasoby żywności i amunicji. Tymczasem wojska Rzeczypospolitej były nieliczne i słabo zaopatrzone, bowiem wojnę rozpoczęto bez odpowiedniej uchwały podatkowej sejmu. Oblężenie przeciągnęło się aż do głębokiej zimy, nie przynosząc żadnych sukcesów. Gdy część dowódców skłaniała się już do wycofania wojsk spod Smoleńska, do obozu polskiego przybyło niespodziewanie poselstwo bojarów moskiewskich z rozpadającego się obozu tuszyńskiego Dymitra II Samozwańca. Patronował mu propolski wówczas patriarcha Rosji Filaret.

Po krótkich rokowaniach, w lutym 1610 r., podpisany został układ pod Smoleńskiem. Bojarzy uznali za cara królewicza Władysława, w zamian zapewniono im udział w rządzeniu państwem, nietykalność osobistą i majątkową, władzę nad chłopami. Rzeczpospolita miała uzyskać korzyści terytorialne i handlowe. Po zawarciu układu Zygmunt III wydał huczną ucztę dla polskich dygnitarzy i bojarów moskiewskich. Ale położenie militarne wojska pod Smoleńskiem w niczym prawie się nie zmieniło. Owszem, przybyły posiłki kozackie z Ukrainy, jednak Rosjanie nadal twardo bronili miasta. W obozie polskim doszło do ostrych sporów między dowódcami, ucichły one jednak wobec wieści o zbliżaniu się potężnej armii moskiewskiej idącej na odsiecz Smoleńska.

Po gorączkowych naradach Zygmunt III wysłał przeciw nadciągającej armii moskiewskiej niewielkie siły pod wodzą Żółkiewskiego.





6 czerwca 1610 r. hetman opuścił obóz polski i skierował się na Wiaźmę, ale na wiadomość o walkach pułku Aleksandra Gosiewskiego z przeważającymi siłami moskiewskimi kniazia Iwana Chowańskiego w Białej, ruszył mu na pomoc. Siły polskie były wówczas rozdrobnione, gdyż oprócz pułku Gosiewskiego ścierały się z nieprzyjacielem na pograniczu inne jednostki: Marcina Kazanowskiego, Ludwika Weyhera, Aleksandra Zborowskiego i Kozacy ukraińscy. Wojska moskiewskie także były rozdzielone. Część ich walczyła pod Białą, duża grupa Hrihorija Wałujewa i Fiodora Jeleckiego zbliżała się do Carewa Zajmiszcza, główne siły carskiego brata Dymitra Szujskiego i generała szwedzkiego, Francuza z pochodzenia, Jakuba Pontussona de la Gardie, maszerowały od strony Kaługi.

Na wiadomość o nadejściu oddziałów Żółkiewskiego wojska Chowańskiego wycofały się spod Białej za Wołgę i przestały zagrażać Polakom. Po dwudniowym odpoczynku pod Białą hetman pomaszerował więc do Szujska, gdzie stanął 22 czerwca. Dwie mile za Szujskiem, pod Carowym Zajmiszczem, stały już oddziały Wałujewa i Jeleckiego, blokujące drogę do Moskwy. 23 czerwca hetman na czele pułków Kazanowskiego, Wejhera, swojego i dwóch sotni Kozaków ruszył na Carowo Zajmiszcze. Wieczorem Polacy zbliżyli się do mocno ufortyfikowanego obozu moskiewskiego. W pobliżu jego doszło do starcia pomyślnego dla Polaków. Następnego dnia Żółkiewski uderzył z całą siłą na przeciwnika, wyparł go z grobli prowadzącej na tyły obozu, osaczył Moskwicinów ze wszystkich stron, przerwał im komunikację z zapleczem. Sukces osiągnięto przy minimalnych stratach - zaledwie ponad 20 zabitych i rannych. 25 czerwca osaczone pułki moskiewskie usiłowały wydostać się z okrążenia, ale zostały z powrotem wyparte do obozu. Polacy zbudowali dwa forty koło stanowisk nieprzyjaciela, z których podjęli intensywny ostrzał ściśniętych na małej przestrzeni wojsk Wałujewa i Jeleckiego.

Tymczasem w pobliże nadchodziły główne siły moskiewskie Szujskiego i de la Gardii. Wojska Żółkiewskiego znalazły się w potrzasku. Z jednej strony miały przeciw sobie 8tys. Moskwicinów zamkniętych w obozie pod Carowym Zajmiszczem, z drugiej - prawie 35 tys. żołnierzy Szujskiego i de la Gardii. Będąc w tak krytycznym położeniu Żółkiewski wykazał swój wielki kunszt dowódczy. Wykorzystując środkowe położenie między wojskami przeciwnika postanowił mianowicie zablokować częścią sił ściśnięty obóz Wałujewa i Jeleckiego, z resztą wojska uderzyć na główne siły moskiewskie, rozbić je w walnej bitwie, a następnie wrócić pod Carowo Zajmiszcze i zmusić do kapitulacji zamknięte tu siły.

Wieczorem 3 lipca wojska hetmana wyruszyły skrycie przeciw armii Szujskiego i de la Gardii. Zamknięci w ufortyfikowanym obozie pod Carowem Zajmiszcze Moskwicini niczego chyba nie zauważyli, siedzieli bowiem cicho i spokojnie. Z doniesień wywiadu hetman orientował się, że między Rosjanami a cudzoziemcami występują silne antagonizmy. Dlatego zawczasu wysłał do cudzoziemców pewnego Francuza z listem, w którym wezwał żołnierzy do przejścia na polską, stronę. Niebawem Francuz wpadł w ręce dowódców zaciężników i został powieszony, treść listu doszła jednak do uszu ich podwładnych i wywołała wśród nich nastroje przychylne Polakom.

Szujski zlekceważył zupełnie słabe siły hetmana. Przypuszczał, że ujdą przed nim bez walki, nie wystawił więc nawet straży na przedpolu, nie wysłał podjazdów mających obserwować poczynania wojsk polskich. Nie wiedział więc, że maszerują one nocą na pogrążony we śnie obóz moskiewski; pokonując z mozołem błotnistą drogę, pełną, kałuż i bajor po obfitych niedawno deszczach.

Bitwa:

Wczesnym rankiem 4 lipca 1610 r. czoło długiej kolumny maszerującej po wąskiej drodze wyłoniło się z lasów na obszerną, polanę zajmowaną przez nieprzyjaciela. Oba wojska zrazu omal nie minęły się po drodze i dopiero dźwięki trąbek ogłaszających pobudkę naprowadziły czoło kolumny polskiej na obozy wroga. Hetman nie mógł jednak wykorzystać zaskoczenia i uderzyć prosto z marszu, wojsko było bowiem rozciągnięte na co najmniej kilka kilometrów, zmęczone szybkim tempem marszu, piechota pozostała daleko w tyle, a działka ugrzęzły gdzieś w błocie. Trzeba było więc poczekać na przybycie dalszych oddziałów, dać chwilę wytchnienia żołnierzom i koniom, uformować szyki, ponadto jeszcze rozebrać płoty rozciągające się między wsiami Pirniewo i Woskriesienskaja, utrudniające dostęp do pozycji przeciwnika. Dzięki temu żołnierze moskiewscy i cudzoziemscy zdołali się rozbudzić i ustawić w szyki.




Armia moskiewsko-cudzoziemska obozowała w dwóch grupach. Po prawej, północno-zachodniej stronie, przylegającej do rozległego lasu i wsi Pirniewo stały pułki cudzoziemskie złożone ze Szwedów, Niemców, Francuzów, Hiszpanów, Flamandów, Anglików i Szkotów. Po lewej, południowo-wschodniej stronie przyległej do rzeczki Gżać i wsi Woskriesienskaja, stali Rosjanie. Oba obozy leżały na rozległej polanie ciągnącej się daleko na północ, aż za wsie Bogajewo i Łagoczychę. Polana ta stanowiła równinę dogodną do przeprowadzenia szarż kawaleryjskich. Dopiero za obozami wroga znajdowały się dwa niewielkie wzniesienia. W pierwszym rzucie wojsk cudzoziemskich stała piechota ukryta za płotem, tylko częściowo rozebranym przez Polaków. W drugim rzucie znajdowała się jazda. Pierwsza składała się z pikinierów, muszkieterów i arkebuzerów, druga - z rajtarów zbrojnych w rapiery i pistolety. Na lewym skrzydle Szujski ustawił na przedzie piechotę pomieszaną z jazdą, z tyłu - samą jazdę. Rosjanie i cudzoziemcy mieli 11 dział, ale ich lokalizacja na polu bitwy nie została ustalona. Prawdopodobnie działa te zostały w obozie i nie odegrały żadnej roli w walce, nic bowiem o nich nie słyszymy.
Maszerujący na czele polskiej kolumny pułk Zborowskiego hetman ustawił zgodnie ze zwyczajem na prawym skrzydle, postępujący za nim pułk starosty Chmielnickiego płk. Mikołaja Strusia - na lewym. Skraj prawego skrzydła zajęły pułki Kazanowskiego i Weyhera. Komendę nad nimi sprawował rotmistrz królewski Samuel Dunikowski, żołnierz wybitny uczestnik wojen moskiewskich Batorego i wypraw naddunajskich Zamoyskiego. Pułk hetmański pod wodzą kniazia płk. Janusza Poryckiego, stanął nieco z tyłu na lewo od lewego skrzydła i pełnił rolę odwodu. Między wymienionymi tu pułkami zajęły miejsce oddzielne chorągwie, nie wchodzące organicznie w skład owych pułków. Stały bardziej z tyłu i też pełniły rolę odwodu. Przybyły w ostatniej chwili oddział czterystu piechurów kozackich zajął miejsce na skraju lewego skrzydła, tuż przy płocie. Maszerujący na końcu kolumny oddział dwustu piechurów z dwoma działkami znajdował się jeszcze na drodze do Kłuszyna. Nowością taktyczną, było wydzielenie przez hetmana, na wzór Cezara, samodzielnego odwodu zapewniającego znaczną swobodę manewru podczas bitwy. Żółkiewski śmiało zastosował też ekonomię sił. Główny wysiłek skierował zrazu przeciw Moskwicinom i tu skupił większość wojska, natomiast cudzoziemców związał tylko walką przy użyciu małej części swej niewielkiej przecież armii.
Po uszykowaniu wojsk Żółkiewski objechał szeregi, zachęcając żołnierzy do walki. Następnie dał znak do boju. Przy głosie bębnów i kotłów husarze czołowych chorągwi wysunęli przed siebie kopie i z ogromnym krzykiem ruszyli do szarży. Około godziny czwartej rano rozpoczęła się bitwa. Dramatyzm jej scenerii spotęgowały wywołane przez Polaków pożary wsi przyległych do pola bitwy.

Sprawa nie była jednak łatwa, przeciwnik bowiem dysponował ogromną, przewagę liczebną,. Szarże odbywały się na przemian przez luki w rozebranym częściowo płocie. Pamiętnikarz szlachecki, husarz Samuel Maskiewicz, pisał o nich: "To jedno przypomnę do uwierzenia niepodobne, że drugim rotom trafiało się razów ośm albo dziesięć przyjść do sprawy i potykać się z nieprzyjacielem (...) bo już po częstym do sprawy przychodzeniu i potykaniu się z nieprzyjacielem, jak znowu i rynsztunku nam ubywało, i siły ustawały(...) konie też już na poły zemdlone mając, bo od świtania dnia letniego aż po obiad godzin pięć pewną z nimi bez przestanku czyniąc (bitwę), już i siłę z ochotą zegnali, nad naturę ludzką czyniąc." Hetman osiągnął jednak swój cel. Uwikłał wojska moskiewskie w długotrwały bój, mieszał je kolejnymi szarżami przeprowadzanymi siłami kilku tylko chorągwi, a sprawiającymi wrażenie, że atakuje duża masa kawalerii (bo po jednym wypadzie następował zaraz drugi siłami dalszych chorągwi, te zaś, które wykonały szarże, wracały na tyły i po krótkim odpoczynku i uzupełnieniu wyposażenia, zwłaszcza połamanych kopii, znowu wracały do walki). Doborowy, zaciężny polski husarz potrafił jednak sprostać najtrudniejszemu nawet zadaniu, wykazał przy tym zdecydowaną, wyższość nad bojarską jazdą i zaciężnymi rajtarami wroga.
Przełom nastąpił po nieudanym karakolu zaciężnej rajtarii moskiewskiej. "Widząc nas już słabnących - pisał o tym Maskiewicz - rozkazał (Szujski) dwom kornetom rajtarskim, które w pogotowiu w sprawie (tj. szyku) stały przeciwko nam, aby się z nami potkały i ci sami za łaską Najwyższego zwycięstwo nam uczynili. Bo jak skoczyli do nas nie gotowych i zarazem wypuściwszy strzelbę (tj. oddając salwę), poczęli odwrót czynić zwykłym sposobem do nabijania (pistoletów lub arkebuzów), a drudzy po nich następowali strzelając, my nie czekając póki wszyscy strzelą,, a widząc, że oni odwrót czynią (dla ponownego nabicia broni), posunęliśmy się za nimi, jeno pałasze w ręce mając, a ci zapomniawszy nabijać (raczej nie zdążywszy) i drugi raz wystrzelić, tył podali i wpadli na wszystką Moskwę, która w bramie obozowej w sprawie (szyku) stała i pomieszali jej szyki".
Szeregi moskiewskie załamały się, zwycięska jazda polska pognała za uciekającymi w stronę obozu. Część Rosjan uszła na otwarte pole, bądź przebyła wpław rzeczkę Gżać. Pozostali dopadli bram obozu i schronili się za fortyfikacjami polowymi. Po oczyszczeniu pola z niedobitków część jazdy polskiej ruszyła w pościg za uchodzącymi na północ żołnierzami. "Moskwę nasi z łaski bożej rozgromili na milę bijąc, siekąc i dostatki ich, które bogate z sobą mieli, zabierając" - donosiła współczesna relacja. Ale część piechoty moskiewskiej pozostała jeszcze w zabudowaniach Pirniewa, gotowa walczyć do końca.
Jeszcze cięższa przeprawa czekała Polaków na ich lewym skrzydle, gdzie mieli do czynienia z cudzoziemcami. Wprawdzie zaagitowani przez Żółkiewskiego Anglicy i Szkoci nie wzięli udziału w walce, ale Szwedzi, Niemcy, Francuzi i Flamandowie bili się dzielnie. Jazda polska musiała tu nacierać przez wyrwy w płocie, tylko pojedynczymi chorągwiami. "Na wielkiej przeszkodzie był nam płot, bo Pontus przy owym płocie postawił piechotę, która naszych onymi dziurami wpadających i nazad odwracających bardzo psowała" - pisał Żółkiewski. Ustawieni za płotem muszkieterzy z bliska razili ogniem nacierających jeźdźców, osłaniający ich pikinierzy kłuli konie Polaków.
Przełom nastąpił tu dopiero po przybyciu na pole bitwy piechoty z dwoma działkami, wyciągniętymi ostatecznie z błota. Mimo nie przespanej nocy i uciążliwego marszu piechurzy z ochotą ruszyli do walki. Puszkarze kilkoma celnymi strzałami rozwalili znaczną część płotu i porazili stojących za nim muszkieterów, piechurzy zasypali ich pociskami z rusznic, po czym ruszyli do natarcia na białą, broń, nie zważając na ogień przeciwnika. Nie wytrzymali tego natarcia żołnierze cudzoziemscy i odstąpili od płotu, dając drogę husarii do kolejnej szarży. Na karkach uciekających zaciężników jazda popędziła naprzód co koń wyskoczy, siekąc pałaszami, kłując koncerzami, depcząc leżących.
Pierwszy etap bitwy został wygrany, ale do ostatecznego zwycięstwa było jeszcze daleko. Spędzony z pola przeciwnik zamknął się w obozach, część piechoty moskiewskiej umocniła się w Pirniewie. W pobliżu obozu cudzoziemskiego uporządkowała swe szyki oparta o pobliski las piechota cudzoziemska przesadnie chyba oceniana przez hetmana na 3 tys. żołnierzy. Dołączyła do niej znaczna grupa jazdy. Dowódcy cudzoziemców, Pontusson de la Gardie i gen. Eduard Horn, błąkali się wraz z niedobitkami w pobliskim lesie, podobnie jak kniaziowie moskiewscy Andriej Golicyn i Daniło Mezecki. Sam Szujski schronił się w obozie. Nieprzyjaciel wprawdzie był pobity w polu, ale jeszcze dość silny, zdolny do stawiania długotrwałego oporu, zwłaszcza że armia koronna była przemęczona długim marszem i ciężkim bojem, niewyspana i głodna (bo w czasie bitwy nie było czasu na posiłek), mocno już wykrwawiona.
Żółkiewski znakomicie dotąd kierował przebiegiem walki, oszczędnie szafował swymi szczupłymi wojskami, nie angażował ich wszystkich do bitwy, do ostatniej chwili zachował silny odwód. Po rozbiciu wojsk moskiewskich przerzucił część wojska przeciw walczącym nadal cudzoziemcom. Gdy rozbił i tych, odwołał z pościgu jazdę i osaczył nią oba obozy wroga, a także piechotę cudzoziemską stojącą pod lasem. Sprawa nie była jednak łatwa. "Trudno było na nie [wroga] natrzeć konnym " - pisał potem do króla. - "Piechoty też nie było [więcej niż] sta mojej, i p. starosty Chmielnickiego, bośmy drugich przy obozie [pod Carowym Zajmiszczem] musieli zostawić, i niebyło sposobu tych ludzi zrazić [pobić]". Znając nastroje cudzoziemców hetman nie podejmował jednak nowej walki. Wolał spróbować innych sposobów. "Niektórzy nasi - pisał uczestnik bitwy Mikołaj Marchocki - nic nie czynili, tylko podjeżdżali, a wabili ich: kum! kum! kum! że przedało się ich wszystkich nad sto, na ostatku dali znać [cudzoziemcy], że chcą, traktować".
Źródła historyczne różnie oceniają postawę cudzoziemców w bitwie pod Kłuszynem. Według Włocha Giovanniego Luny Anglicy i Szkoci od początku bitwy nie chcieli walczyć, natomiast Francuzi i Flamandowie walczyli dzielnie. Tymczasem autor Kroniki moskiewskiej Konrad Bussow twierdził, że już na początku bitwy dwa pułki jazdy francuskiej przeszły na polską stronę i wraz z Polakami strzelały do ludzi de la Gardiego i Moskwicinów, przyczyniając się do ich klęski. Natomiast porzucony na pastwę losu oddział piechoty niemieckiej stojący pod lasem bronił się przez pewien czas przed Polakami i zadał im znaczne straty. Dopiero gdy stracił nadzieję na pomoc ze strony biernie siedzącego w obozie Szujskiego, zdecydował się na rozmowy. Prawdopodobnie więc tylko część Francuzów uległa agitacji hetmana, pozostali natomiast walczyli aż do końca bitwy.
Podczas rokowań hetman zgodził się puścić cudzoziemców wolno do domów pod warunkiem, że złożą przysięgę, iż nigdy w Moskwie nie będą służyć przeciw Rzeczypospolitej. Część z nich, zapewne kilkuset (wg innych źródeł aż 2500), wstąpiła na polską służbę.
Wydaje się, że po klęsce na otwartym polu brat carski (Szujski) zupełnie stracił głowę i nie próbował w ogóle wpływać na zmianę losów bitwy. Usiłowali namówić go do działania kniaziowie Andriej Golicyn i Daniło Mezecki, którzy powrócili do obozu z kilkuset jeźdźcami i nie dawali jeszcze za wygraną.Wrócili też chory tego dnia de la Gardie i Horn. Widząc kapitulację stojących pod lasem cudzoziemców Dymitr Szujski chyłkiem uszedł z obozu i schronił się w lasach. Jego ucieczka wywołała powszechną panikę wśród pozostałych dowódców i żołnierzy.
"Gnaliśmy ich (Moskwę) na mil dwie albo trzy " pisał Maskiewicz. " Więcej ich w pogoni poległo aniżeli na placu (bitwy)".

Po bitwie:

W pogoni uczestniczyło jednak niewiele wojska, większość bowiem rzuciła się plądrować obozy wroga. Zdobycz w nich rzeczywiście była obfita. Zwycięzcy wzięli mnóstwo złotych i srebrnych naczyń, drogich szat, futer sobolich, setki wozów, w których znajdowało się m.in. około 20 tys. florenów i 30 tys. rubli przeznaczonych na wypłatę dla cudzoziemców (Dymitr nie wypłacił ich przed bitwą, a to skłoniło m.in. zaciężników do rokowań z hetmanem). Zdobyli też kilkadziesiąt chorągwi, w tym adamaszkową obszytą złotym wzorem należącą do Dymitra, jego szyszak, szablę, buławę, karetę i wozy, wszystkie 11 dział.
Cała bitwa trwała do pięciu godzin. Obie strony poniosły w niej duże straty. Źródła polskie wyolbrzymiają na ogół straty Rosjan i cudzoziemców. Tylko "Relacja o szczęśliwym powodzeniu oręża polskiego w Moskwie" podaje wiarygodnie, że cudzoziemców "do 700 na placu zabitych poległo, Moskwy w bitwie zginęło do 2000". Według historyka szwedzkiego Videkinga poległo tylko 500 cudzoziemców. Do tych strat należy jeszcze dodać nieznaną bliżej liczbę zabitych podczas ucieczki. W sumie armia Szujskiego miała chyba nie więcej niż 5 tys. zabitych. Wszyscy wodzowie ocaleli. Według Żółkiewskiego, Szujski stracił w ucieczce konia, a nawet obuwie, i dotarł do swoich "na lichej chłopskiej szkapinie". Natomiast de la Gardie, według Luny, został po drodze ograbiony i pobity kijami przezchłopów. Podobny los spotkał Horna.


Straty polskie, według Żółkiewskiego, wynosiły ponad 100 zabitych towarzyszy, nie licząc pocztowych i piechurów (tych zwykle ginęło 2-3 razy więcej), a także 400 zabitych koni. Było też wielu rannych.

Tuż po bitwie, pościgu i rabunku obozu armia polska zawróciła pod Carowo Zajmiszcze. Żołnierz zaciężny wykazał niezwykłą wytrzymałość i hart ducha, skoro po nieprzespanej nocy, morderczej bitwie i intensywnym pościgu prawie natychmiast ruszył w drogę powrotną pod obóz Wałujewa i spędził w marszu drugą noc bez snu. Rosjanie nie zauważyli odejścia wojsk spod ich obozu i przez cały dzień 4 lipca zachowywali się biernie, chociaż musieli chyba słyszeć odgłosy strzałów spod niedalekiego przecież Kłuszyna. Gdy przed świtem wojska Żółkiewskiego wróciły na swoje pozycje pod obozem moskiewskim, czuwająca tutaj piechota dała upust swej radości, wznosząc gromkie okrzyki. Początkowo Rosjanie nie dawali wiary Polakom i dopiero następnego dnia widząc z dala pojmanych jeńców z armii Szujskiego i jego chorągwie uwierzyli w zwycięstwo Żółkiewskiego i przystali na rokowania. Hetman zresztą zgodził się na wysłanie grupy żołnierzy Wałujewa na pole bitwy pod Kłuszynem, by naocznie przekonali się o polskim zwycięstwie. W tej sytuacji wódz moskiewski przyjął łagodne warunki kapitulacji postawione przez hetmana. Rosjanie uznali władzę królewicza Władysława, złożyli mu przysięgę na wierność i dołączyli do sił hetmana wyruszających teraz na Moskwę. W zamian zagwarantowano im nienaruszalność terytorialną Państwa Moskiewskiego i odstąpienie od oblężenia Smoleńska, jeśli jego załoga uzna królewicza Władysława.
Po bitwie Żółkiewski wzmocniony cudzoziemcami i oddziałami Wałujewa wyruszył na Moskwę. W kilka tygodni później, 27 lipca 1610 r., grupa propolskich bojarów pod przewodem Zachara Lapunowa obaliła skompromitowanego klęską kłuszyńską Wasyla Szujskiego i przejęła władzę. 3 sierpnia wojska hetmana stanęly u bram Moskwy. Zaczęły się rokowania. Owocem ich był układ z 27 sierpnia, na mocy którego Rosjanie uznali władzę królewicza Władysława w zamian za obietnicę nienaruszalności terytorialnej Państwa Moskiewskiego. Polacy zobowiązali się też zachować dotychczasowy ustrój społeczny i polityczny Rosji, prawa Cerkwi prawosławnej, królewicz Władysław miał przyjąć prawosławie. Przyjazny Rosjanom Żółkiewski podpisał te warunki bez wiedzy króla licząc, że potwierdzi on zasady unii polsko-rosyjskiej.

Po zawarciu układu 8 września Moskwa otworzyła bramy przed Polakami. Żółkiewski stanął z wojskiem na Kremlu, Wasyl i Dymitr Szujscy zostali jego jeńcami. Opuszczony przez większość stronników Dymitr Samozwaniec II zginął z rąk skrytobójców. Hetman został faktycznym panem Rosji. Ale wszystkie jego plany polityczne zniweczył niebawem Zygmunt III, który nie zaakceptował układu moskiewskiego, nadal oblegał Smoleńsk, sam chciał zostać carem.

Świetne zwycięstwo hetmana pod Kłuszynem zostało zatajone przez dwór królewski, kontrastowało bowiem z niepowodzeniami wojsk Zygmunta III pod Smoleńskiem. Dopiero po zdobyciu Smoleńska w 1611 r. król uznał, że teraz jest zwycięzcą mogącym się pochlubić sukcesami swych podkomendnych.

Sama wojna trwała jednak znacznie dłużej. Dopiero podpisany w 1618r. rozejm w Dywilinie przyznający Rzeczpospolitej ziemie: smoleńską, siewierską i czernihowską na jakiś czas unormował stosunki polsko-rosyjskie.


Ocena bitwy:

Pod Carowem Zajmiszczem Żółkiewski stanął wobec niesłychanie trudnego zadania. Został wzięty w kleszcze przez dwie grupy wojsk rosyjskich o wielokrotnej przewadze liczebnej. W tak trudnej sytuacji wykorzystał swoje środkowe między nimi położenie i pozostawiając część wojsk do blokady grupy pod Carowem Zajmiszczem (ok. 8tys. Rosjan blokowało 800 piechoty, 700 jazdy i ok. 4000 Kozaków), z resztą wojsk ruszył pod Kłuszyn. Chciał zaskoczyć dufnego w swą przytłaczającą przewagę przeciwnika. Zaskoczenie jednak nie udało się. Pod Kłuszynem okazało się, że należy najpierw przygotować teren. W tym celu zabudowania i płoty otaczające obozy rosyjsk i i wojsk zaciężnych należało spalić. Ogień oczywiście zaalarmował przeciwnika, który miał czas przygotować się do boju. Sytuacja była niesłychanie trudna. Atak 5-krotnie liczniejszego, mającego oparcie w obozach wroga, graniczył z szaleństwem. Co prawda Żółkiewski umiejętnie stosował ekonomię sił, dokonywał trafnych wyborów (np. jeśli chodzi o kolejność ataków poszczególnych ugrupowań), ale wszystko to nie musiało (przy lepszym dowodzeniu strony przeciwnej) doprowadzić do sukcesu. Polacy mimo wszystko mieli w tej bitwie sporo szczęścia.

Jak więc należy ocenić samego Żółkiewskiego? Czy był to geniusz, czy szaleniec, zadufany w sobie pyszałek? Aby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba zdać sobie sprawę jaka była alternatywa. Pozostanie pod Carowem Zajmiszczem groziło katastrofą (w chwili nastąpienia armii Szujskiego), plan zaatakowania wojsk Szujskiego pod Kłuszynem mógł się skończyć pełnym sukcesem pod tym jednak warunkiem, że (tak jak to planował Żółkiewski) wykorzysta się czynnik zaskoczenia. Nie była więc to decyzja szaleńca.

Zaskoczenie jak już wcześniej pisałem nie udało się i Żółkiewski stanął przed alternatywą: uderzać, czy wycofać się. Odwrót niczego by nie zmienił w ogólnym położeniu armii polskiej, doprowadzić mógłby tylko do upadku morale. Żółkiewski miał jednak bardzo poważny atut w ręku- ponad 5,5 tys. doborowej husarii, z którą nie musiał się obawiać starć w otwartym polu. Postanowił spróbować szczęścia. Udało mu się spędzić przeciwnika z pola, ale pozostały jeszcze dwa obozy, o których zdobyciu niemiał co marzyć (bez dużej ilości piechoty, której pod Kłuszynem nie miał, a tą co miał - w niewystarczającej zresztą liczbie- wykorzystał pod Carowem Zajmiszczem). Ale doprowadził w ten sposób przynajmniej do upadku ducha we wrogich obozach (co na jakiś czas chronił go przed ofensywą z ich strony). W tej sytuacji wykorzystał jeszcze swój jeden talent- zdolności dyplomatyczne. Przeciągając cudzoziemców na swoją stronę doprowadził do całkowitego upadku ducha wśród Rosjan. Wszystkie więc działania jakie podejmował Żółkiewski miały szansę powodzenia. Były z góry obliczone i wyrachowane. Każda z decyzji jaką podejmował prowadziły do poprawienia sytuacji wojsk polskich. I choć wynik końcowy przerósł oczekiwania- nie było to dziełem li tylko przypadku.

Rola husarii:

Rola husarii w bitwie była dominująca. W skład liczącej ok. 6800 ludzi armii polskiej wchodziło aż 5556 husarzy. Jej znaczenie nie wynikało jednak tylko z jej liczby. Husaria przez wielokrotnie ponawiane szarże (niektóre chorągwie szarżowały nawet 8-10 razy) eliminowała z walk kolejno poszczególne siły przeciwników. W bitwie tej, jak w mało której uwidacznia się jej wartość bojowa.

.




Oprócz jej olbrzymiej wytrzymałości i odporności pokazała także, że jest jazdą uniwersalną. Potrafiła ona pokonywać jazdę tak wschodniego (lekka jazda moskiewska), jak i zachodniego (zaciężni rajtarzy) typu. Przełamywała piechotę zachodnią (mimo bardzo ciężkich warunków- o czym dalej). Ale właśnie ta bitwa pokazała, że nawet husaria ma słabe punkty. Na uwagę zasługuje moment, gdy w czasie bitwy husaria próbuje spędzić z pola zaciężną piechotę cudzoziemską. Okazało się, że tak zdawałoby się nieistotna przeszkoda jaką był jedynie w części rozebrany płot, potrafi stać się mocnym oparciem dla walczącj zza niego piechoty. Jedynie własna piechota (bardzo zresztą nieliczna) wsparta ogniem dwóch działek, była w stanie zmusić przeciwnika do odstąpienia od tej osłony. Pozbawieni jej stali się już łatwym łupem dla kolejnego ataku husarii. O czym to świadczy?

Należy pamiętać, że nigdy w historii nie było, nie ma i nie będzie jakiegoś typu wojsk, które zawsze będą zwyciężać. Każde zwycięstwo jest sumą bardzo wielu czynników z których wartość bojowa danej formacji jest tylko jednym z nich (czasem mniej, czasem bardziej znaczącym). Na zwycięstwo lub porażkę wpływają także inne- takie jak umiejętność wykorzystania walorów własnych, umiejętność skorzystanie ze słabych stron przeciwnika a neutralizowania mocnych i wiele, wiele innych. Rola dowódcy polega na tym aby wszystkie te czynniki sprowadził do poziomu dla siebie optymalnego, aby to równanie z wieloma zmiennymi rozwiązać lepiej niż przeciwnik.

Dlaczego piszę o tym w tym miejscu? Dlaczego poruszam te sprawy akurat tutaj, przy opisie tak spektakularnego zwycięstwa polskiej husarii? Przecież od 110 lat (tzn. od chwili jej powstania) nie poniosła ona żadnej klęski. Niejednokrotnie pokonywała w tym czasie wielokrotnie liczniejszego przeciwnika. Szło za nią powiedzenie "gdzie husaria- tam zwycięstwo". A jednak.

A jednak nigdy nie należy zapominać, że prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto będzie umiał lepiej układać i rozwiązywać równania. I taki ktoś w końcu się znalazł. Ale to już inna, późniejsza historia. Tutaj najważniejsze jest zwrócenie uwagi na rzecz pozornie oczywistą. Sama kawaleria nie jest w stanie sprostać wszystkim zadaniom. W przypadku husarii mogliśmy o tym zapomnieć patrząc na jej błyskotliwe zwycięstwa. Ba! Może się to wydawać zaskakujące, ale husaria wykazała się nawet taką umiejętnością jak zdobywanie zamków (jak to miało miejsce parę lat wcześniej- w stosunku do opisywanej bitwy- w Inflantach). Odnotujmy więc: umocnienia polowe -nawet te prowizoryczne- są w stanie bardzo ograniczyć skuteczność działań kawalerii (w tym oczywiście także husarii).

Przy opracowaniu tej bitwy korzystałem z następujących materiałów:

"Sławne bitwy Polaków" Leszek Podhorodecki

"Szymona Kobylińskiego gawędy o broni i mundurze" Szymon Kobyliński

"Moskwa w rękach Polaków. Pamiętniki dowódców i oficerów..." wyboru i opracowania pamiętników dokonali Marek Kubala i Tomasz Ściężor

Wojna polsko-rosyjska 1632-1634


Wojna polsko-rosyjska 1632-1634
Z Wikipedii
(Przekierowano z Wojna smoleńska 1632-1634)
Skocz do: nawigacji, szukaj
Wojna polsko-rosyjska
Wojna smoleńska

Jan Matejko, Król Władysław IV pod Smoleńskiem
Data 1632-1634
Miejsce Smoleńsk i województwo smoleńskie
Wynik pokój polanowski
Przyczyna Utrata Smoleńska przez Rosję w wyniku rozejmu dywilińskiego
Terytorium Europa Wschodnia
Walczące strony
Rosja I Rzeczpospolita
Dowódcy
Michał Szein Władysław IV Waza
Krzysztof Radziwiłł
Siły
ok. 25 000, 160 dział oraz 3 000 ludzi w pułkach cudzoziemskich ok. 2 600, 170 dział (Smoleńsk)
ok. 20 000 posiłki
Straty
nieznane nieznane


Władysław IV Waza odbierający hołd Michiła Szeina po zwycięstwie pod Smoleńskiem, nieznany malarz polski 1634Wojna polsko-rosyjska 1632-1634 (wojna smoleńska) – wojna polsko-rosyjska zakończona zwycięstwem wojsk polsko-litewskich nad rosyjskimi pod dowództwem Michała Szeina.

Późną jesienią 1632 r. Szein obległ Smoleńsk. Rosyjska armia liczyła 25 000 tysięcy żołnierzy i 160 dział. Obrońcy dysponowali 1600 ludźmi załogi i 170 działami. Ponadto w mieście znajdowało się ok. 1000 szlachty z pospolitego ruszenia. Fortyfikacje twierdzy były niedawno naprawione i unowocześnione przez wojewodę smoleńskiego Aleksandra Gosiewskiego, dlatego też obrońcy mogli stawiać długotrwały opór. Oblężenie trwało ponad dziesięć miesięcy.

Jesienią 1633 z odsieczą przybył król Władysław IV Waza. Dowodzona przez niego osobiście i hetmana polnego litewskiego Krzysztofa Radziwiłła ponad dwudziestotysięczna armia doprowadziła do odstąpienia Szeina, a następnie otoczyła wojska rosyjskie, rozpoczynając z kolei oblężenie ich obozu.

25 lutego 1634 nastąpiła kapitulacja armii rosyjskiej. Nowy król Polski okazał się świetnym wodzem, śledzącym rozwój sztuki wojennej i umiejętnie stosującym nowatorską wówczas taktykę manewrów stosowaną przez wojska szwedzkie pod dowództwem Gustawa Adolfa.

Wynikiem zwycięstwa był pokój polanowski pomiędzy Władysławem IV Wazą i Michałem Romanowem (1634), potwierdzający nabytki I Rzeczypospolitej przyznane jej rozejmem dywilińskim.

4 lipca 1610 roku zwycięstwo pod Kłuszynem otworzyło Polakom drogę na Kreml


4 lipca 1610 roku zwycięstwo pod Kłuszynem otworzyło Polakom drogę na Kreml

Zapomniana bitwa tysiąclecia

Wojna polsko-rosyjska 1609-1618 (wojna moskiewska) – miała miejsce pomiędzy I Rzeczpospolitą a Carstwem Rosyjskim w latach 1609-1618.

Przyczyną była próba rozbicia przez Polskę sojuszu cara Wasyla Szujskiego ze Szwecją, z którą Polska prowadziła w tym czasie wojnę o Inflanty. W 1609 roku wyprawę zbrojną zorganizował król Polski Zygmunt III Waza, rozpoczęto oblężenie Smoleńska. Dnia 4 lipca 1610 pod pod Kłuszynem hetman Stanisław Żółkiewski pokonał armię szwedzko-moskiewską.

Wojna została zakończona rozejmem w Dywilinie w 1618 roku.


Bibliografia [edytuj]
Andrzej Andrusiewicz, Dzieje Dymitriad 1602- 1614, t. I, II, Warszawa 1990
Andrzej Andrusiewicz, Dzieje Wielkiej Smuty, Katowice 1999
Tomasz Bohun Moskwa 1612, Wydawnictwo Bellona 2005 ISBN 83-11-10644-4
Marek Kubala, Tomasz Ściężor, Moskwa w rękach Polaków. Pamiętniki dowódców i oficerów garnizonu w Moskwie, Wydawnictwo Platan 2005, ISBN 83-89711-50-8
Zygmunt Librowicz Car w polskiej niewoli, Warszawa 1984.
Andrzej Adam Majewski Moskwa 1617-1618, Wydawnictwo Bellona 2006 ISBN 83-11-10535-9
Wojciech Polak O Kreml i Smoleńszczyznę. Polityka Rzeczypospolitej wobec Moskwy w latach 1607-1612 Toruń 1995
Wacław Sobieski, Żółkiewski na Kremlu, Warszawa 1920
Robert Szcześniak, Kłuszyn 1610, Wydawnictwo Bellona 2004, ISBN 83-11-09785-2
Kazimierz Tyszkowski, Wojna o Smoleńsk 1613-1615, Lwów, 1932
Henryk Wisner, Król i car. Rzeczpospolita i Moskwa w XVI i XVII., Warszawa 1995 ISBN 8305127761
Stanisław Żółkiewski Początek i progres wojny moskiewskiej, 2003 ISBN 83-73-16258-5
Ta bitwa rozegrała się równo 200 lat po bitwie grunwaldzkiej. To, co Polacy osiągnęli dzięki temu zwycięstwu - własnymi siłami, bez wsparcia sojuszników - pozostało niespełnionym marzeniem Napoleona i innych zdobywców. 4 lipca, dzień bitwy pod Kłuszynem (bo o niej tu mowa), do dzisiaj jest w armii rosyjskiej Dniem Żałoby.

Historia, to w dziejach narodów bastion, na którym wspiera się ich poczucie ludzkiej godności. To ona umacnia narodowe więzi i nadaje sens zbiorowemu życiu. Można być bowiem narodem bez ziemi, ale nie może istnieć naród bez własnej historii. Przez wiele dziesiątków lat nasi wrogowie próbowali wyzuć nas z naszej historii. Chcąc pozbawić Polaków poczucia historycznej łączności z wielką przeszłością, chcieli zniszczyć w nas świadomość jej istnienia. Wyszliśmy z tych dekad duchowo poobijani. Wielu z nas zapomniało o historii Polski, wielu wciąż nie może otrząsnąć się z poczucia, jakby napluto nam w dusze.

W epoce PRL komunistyczna edukacja i propaganda starała się wyrzucić z polskiej pamięci chwalebne militarne zwycięstwo, w swoich skutkach większe nawet od grunwaldzkiego. Chciano nam tę pamięć odebrać, bo było to zwycięstwo nad Rosją, a doprowadziło do dwuletniego panowania Polaków na Kremlu - czego potem nie potrafili dokonać nawet najpotężniejsi wodzowi wojsk zachodniej Europy.




Próby i nadzieje




Do bitwy pod Kłuszynem doszło niemal równo 200 lat po bitwie grunwaldzkiej - 4 lipca 1610 roku. Zanim polska husaria i piechota starła się tam z rosyjskimi strzelcami i cudzoziemskimi najemnikami, Polacy podejmowali trzy kolejne próby osadzenia na opuszczonym moskiewskim tronie przychylnego sobie pretendenta. W czasie dwu prywatnych wypraw magnatów polskich na Moskwę kandydatami do kołpaka Monomacha byli Rosjanie - Dymitr I zwany Samozwańcem i Dymitr Samozwaniec II zwany tuszyńskim złodziejem. W czasie trzeciej, oficjalnej wyprawy na Moskwę z królem Zygmuntem III Wazą na czele, rosyjscy magnaci (bojarzy) dwukrotnie zapraszali na tron moskiewski polskiego królewicza Władysława, późniejszego króla Władysława IV.

Dziś można jedynie żałować, że wielkie zwycięstwo militarne hetmana polnego koronnego Stanisława Żółkiewskiego nie doprowadziło do stworzenia federacyjnego mocarstwa rozszerzającego wpływy cywilizacyjne Polski, Zachodu i Kościoła katolickiego aż do Uralu i na Syberię. Choć Polska należała wówczas do grona poważnych graczy na arenie europejskiej, kłuszyńska wiktoria - z winy króla Zygmunta III Wazy (oraz z przyczyn obiektywnych) nie przełożyła się na możliwe wówczas do osiągnięcia wielkie, jedno z największych cywilizacyjnych zwycięstw w historii świata.




Kreml wzięty




Bitwa kłuszyńska charakteryzowała się ogromną dysproporcją zaangażowanych w nią sił - przyjmuje się, że na każdych pięciu żołnierzy rosyjskich przypadał zaledwie jeden Polak.

Przeciw korpusowi moskiewskiemu, maszerującemu pod wodzą Dymitra Szujskiego na odsiecz obleganemu przez Polaków Smoleńskowi, Zygmunt III skierował wydzielone siły o ogólnej liczebności 8.000 żołnierzy pod dowództwem Żółkiewskiego, który musiał jednak część z nich zostawić pod Carowym Zajmiszczem, gdzie zamknął się Hrehory Wałujew z przednią strażą Moskali. W samej bitwie pod Kłuszynem brało zatem udział zaledwie niecałe 6800 Polaków oraz 2 lub 4 działka artyleryjskie. Z drugiej strony doliczono się 30.000 regularnych wojsk moskiewskich wspieranych przez 6.000 cudzoziemskich najemników (Niemców, Szwedów, Francuzów, Szkotów, Anglików...) oraz 11 dział. Łamiąc raz po raz opór stawiany mu na płotach i zasiekach przez moskiewskich strzelców Żółkiewski serią śmiałych ataków spychał przeciwnika na kolejne linie obrony, aż wreszcie zmusił Szujskiego i jego wojska do panicznej ucieczki, a cudzoziemców do kapitulacji. W bitwie zginęło 15.000 przeciwników. Dwa dni później poddał się też Wałujew. Negocjacje z bojarami trochę jeszcze trwały, ale inicjatywa wciąż była po stronie polskiego hetmana. 8 października 1610 roku zwycięzca spod Kłuszyna obsadził swymi wojskami Kreml, a grzecznością i umiarkowaniem wnet zjednał sobie miłość moskiewskiego ludu i poparcie części wojsk rosyjskich - pisał przed laty profesor Władysław Konopczyński.

Co by było, gdyby

Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by uzmysłowić sobie, jak wielkim państwem mogłyby stać się, połączone unią, początkowo nawet tylko personalną, polsko-litewsko-ruska Rzeczpospolita oraz Wielkie Księstwo Moskiewskie (którego władcy posługiwali się już wówczas od pewnego czasu tytułem cesarzy/carów rosyjskich).

Wielu wierzyło wówczas, że możliwa jest powtórka z historii. Bojarzy i polski król - a na pewno najmądrzejsi jego doradcy, w tym sam Żółkiewski - nie chcieli, by Rzeczpospolita podbijała Rosję; zamierzali raczej utworzyć unię państwową podobną do tej, która przed laty spoiła Litwę z Polską zgodnie z zasadą “wolni z wolnymi, równy z równymi”. Otwierałoby to drogę także do poszerzenia niedawno zawiązanej unii religijnej na ziemie prawosławnej Moskwy i uznania przez cerkiew pierwszeństwa Stolicy Piotrowej w Rzymie.

To, że przez całe dziesięciolecia komuniści starali się zagłuszyć - jak widać, ze skutkiem - znaczenie bitwy pod Kłuszynem, specjalnie nie dziwi. Jak bowiem można było, pozostając w “braterskimi” sojuszu ze Związkiem Sowieckim, jednocześnie wychwalać bitwę, która mogła i powinna była doprowadzić do wciągnięcia Rosji i prawosławia w orbitę wpływów cywilizacyjnych katolickiego Zachodu? Czy doprowadziłoby to do odsunięcia niebezpieczeństwa rozbiorów, a w dalszej perspektywie: czy w XX wieku w odległym Władywostoku mówionoby po rosyjsku czy po polsku?

Dzień Chwały Oręża Polskiego

Dzień Żołnierza w III RP obchodzi się 15 sierpnia - w rocznicę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej z bolszewikami z 1920 roku. Ogromny szacunek należny uczestnikom tej bitwy nie zmieni faktu, że to nie jej rocznica jest w Rosji obchodzona jako dzień żałoby. Tam doskonale wiedzą, w jakim momencie swych dziejów władztwo moskiewskich carów było najbliżej końca swej historii - nie po zdobyciu Moskwy przez armie Napoleona w roku 1812. I nie w czasie natarcia wojsk Hitlera w roku 1941. Nie.

Dniem największej żałoby w armii rosyjskiej jest do dzisiaj dzień 4 lipca - rocznica przegranej bitwy pod Kłuszynem z roku 1610. Natomiast dzień 7 listopada - dzień opuszczenia Kremla przez polską załogę w roku 1612 - został podniesiony w Rosji do rangi święta narodowego. Widać niezbicie, że obie te, obchodzone w armii rosyjskiej rocznice, są jednoznacznie związane z polskim zwycięstwem pod Kłuszynem.

Z całym szacunkiem dla innych polskich zwycięstw, to 4 lipca - rocznica zwycięstwa tysiąclecia, rocznica bitwy pod Kłuszynem, największy symbol Polski mocarstwowej - powinien w IV Rzeczypospolitej zostać ustanowiony Dniem Chwały Oręża Polskiego.




ADAM PAWEŁCZYŃSKI

Monday, October 1, 2007

Rosja wraca do sowieckich wzorów











Rosja wraca do sowieckich wzorów
Nasz Dziennik, 2007-10-01
POLSKA NA GLOBALNEJ SZACHOWNICY



Z historykiem Andrzejem Nowakiem, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, kierownikiem Pracowni Dziejów Rosji i ZSRR Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, rozmawia Mariusz Bober

Czy rosyjskie reakcje na uroczystości w Katyniu w postaci negacji faktu zbrodni katyńskiej i oskarżeń o "wymordowanie" przez Polaków jeńców bolszewickich w 1920 r. oznaczają, że Rosja ma ciągle problemy z pamięcią czy z polityką?
- Ewolucja polityczna w Rosji w ostatnich kilkunastu latach, od rozpadu Związku Sowieckiego i pojawienia się Federacji Rosyjskiej jako suwerennego podmiotu politycznego, przebiega w kierunku odwrotnym od tego, który byłby najlepszy dla samych Rosjan i dla ich sąsiadów. Kraj ten zamiast oddalać się od dziedzictwa sowieckiego, zarówno w polityce władz, jak i mentalności (formowanej przez media, całkowicie kontrolowane przez władze), wraca do niego, zmierza do utożsamienia się z nim na nowo. W punkcie wyjścia w 1991 r. było rozczarowanie systemem sowieckim i odrzucenie jego dziedzictwa. Niestety, niezadowolenie z efektów demokratyzacji, reform, które przybrały postać wielkiej kradzieży majątku narodowego, wywołało nostalgię za Związkiem Sowieckim. W okresie rządów prezydenta Władimira Putina - po 2000 r. - ta nostalgia uzyskała sankcje państwowe. Ujawniło się to z niepokojącą siłą podczas ostatniej wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu.

Na czym polega różnica w podejściu obecnych władz do mordu katyńskiego oraz ich poprzedników?
- Dotąd oficjalne czynniki państwowe w Rosji nie kwestionowały faktu mordu katyńskiego dokonanego przez NKWD. Najpierw Michaił Gorbaczow uznał, że za zbrodnię odpowiada NKWD, próbując zrzucić winę tylko na tę instytucję, potem prezydent Borys Jelcyn uznał odpowiedzialność państwa sowieckiego jako całości. Ujawnił też dokumenty dotyczące tej zbrodni, z podpisami członków Biura Politycznego pod decyzją o zamordowaniu 25 tys. obywateli Polski, w tym oficerów. Złożył też kwiaty w Dolince Katyńskiej na Powązkach. Nawet prezydent Putin początkowo, kiedy przebywał w naszym kraju w 2002 r., nie kwestionował ofiar poniesionych przez Polskę w wyniku prześladowań sowieckich. Głosy kwestionujące odpowiedzialność Związku Sowieckiego za zbrodnię katyńską podnosiły się cały czas na marginesie rosyjskiej sceny politycznej. Pojawiały się wśród komunistów lub nacjonalistów. Tym razem, w czasie wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu, to oficjalny organ Kremla, "Rossijskaja Gazieta", zajął właśnie takie stanowisko: wcale nie wiadomo, kto kogo tam zabił... To rzecz niesłychana, groźna, wręcz przerażająca. Bo kiedy państwo decyduje się podważyć oczywistą i tak moralnie doniosłą prawdę, którą uznawało przez kilkanaście lat, staje się to bardzo niebezpieczne, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z państwem tak silnym jak Rosja.

Jak Polska powinna reagować na takie zachowania?
- Są tu możliwe dwie reakcje. Pierwsza - błędna, ale często w Polsce spotykana - to pełne utożsamienie Rosjan i Rosji ze zbrodnią katyńską oraz traktowanie tego kraju jako obcej cywilizacji, z którą zawsze będziemy w złych stosunkach; przekonanie, że Rosjanie zawsze nas prześladowali. Takie podejście w dodatku odpowiada oczekiwaniom prezydenta Putina. W swojej socjomanipulacji uprawianej przy pomocy mediów Kreml stara się umocnić w swych obywatelach przekonanie, wpajane im już w czasach sowieckich, że Rosja jest otoczona przez wrogów i musi się przed nimi bronić, uciekając się do każdego czynu. Bowiem wielkość kraju wymaga wszelkich ofiar. Dlatego wszelkie zbrodnie z czasów sowieckich są usprawiedliwione, zarówno na własnych obywatelach, jak i na obcych. Nie oznacza to jednak, że mamy załamać ręce. I tu chciałbym powiedzieć o drugiej możliwości. Otóż są wciąż Rosjanie, którzy są gotowi potępić zbrodnie sowieckie. Są dzielni ludzie, którzy czekają, by także inne kraje przypominały o tych mordach politycznych i by je potępiały. Potępiały jednak zbrodnie sowieckie, nie Rosjan. Ci ludzie są w mniejszości, ale są i próbują nadal działać, choćby w stowarzyszeniu Memoriał (wydało ono wiele książek dokumentujących zbrodnie, także na Polakach). Odnosząc się natomiast do wysuwanych przez współczesną propagandę rosyjską oskarżeń o zamordowanie przez władze II Rzeczypospolitej sowieckich jeńców w latach 1919-1920, chciałbym podkreślić, że ofiar było 16-18 tysięcy, a nie 80 tys., jak utrzymuje owa propaganda, ponadto jeńcy nie zostali wymordowani, ale zginęli na skutek chorób, głównie tyfusu, które szalały wówczas w całej Europie. Przypomnijmy, że zmarły wówczas miliony ludzi na Starym Kontynencie. Fakt ten został uznany po długiej debacie przez najbardziej kompetentnych historyków rosyjskich, czego wyrazem stała się wspólna polsko-rosyjska ponad 1000-stronicowa publikacja wydana dwa lata temu przez naczelne dyrekcje polskich i rosyjskich archiwów. Dlatego nazywanie tych tragicznych wydarzeń zbrodnią na jeńcach sowieckich i porównywanie jej z Katyniem - mordem 25 tysięcy obywateli polskich dokonanym na jeden rozkaz Kremla z marca 1940 roku - jest po prostu cynicznym kłamstwem strony rosyjskiej, która neguje efekt pracy swoich najbardziej kompetentnych historyków.

To powrót do metod propagandy sowieckiej?
- Tak, do metod i "danych". Po raz pierwszy podali je komuniści w Związku Sowieckim już w 1920 roku. Chcieli w ten sposób skompromitować Polskę na arenie międzynarodowej. Powrócił do nich m.in. Michaił Gorbaczow. Zmuszony do ujawnienia prawdy o Katyniu zażądał od swoich historyków znalezienia czegoś, co byłoby odpowiedzią na Katyń, jakiegoś "anty-Katynia". To przykład sowieckiego podejścia do prawdy historycznej. Z tego samego powodu w Rosji wręcz z entuzjazmem śledzono sprawę Jedwabnego w Polsce. Dosłownie pojawiło się tysiące publikacji, a większość w podobnym tonie: że Polska nie jest już ofiarą, że odpowiada za straszliwe zbrodnie na Żydach. Tak to z satysfakcją interpretowano, zresztą zgodnie z intencjami inicjatora tych oskarżeń, Jana Tomasza Grossa, a wbrew faktom historycznym. Wszystko po to, by niejako umniejszyć sowieckie zbrodnie na polskich obywatelach. Jedno z poczytnych pism ("Nasz Sowriemiennik") napisało wówczas nawet, że zbrodnia katyńska uchroniła tysiące Żydów przed wymordowaniem ich przez polskich policjantów pod okupacją niemiecką...

Szokujący cynizm...
- I przykład neosowieckiej propagandy i furii w 2002 roku! Gdyby nie to, można byłoby o wiele łatwiej układać stosunki ze wschodnim sąsiadem.

Czy w takiej sytuacji można mówić o ich normalizacji? Dlaczego z innymi państwami Rosja jakoś układa relacje, a nam jest tak trudno?
- To nie jest właściwa ocena. Właśnie Moskwa usiłuje przedstawić to w ten sposób, że irracjonalna polska polityka psuje stosunki z Rosją. Jej władze próbują "sprzedawać" ten obraz na zewnątrz, zwłaszcza w Europie.

Ale faktem jest, że te relacje są złe. Ja po prostu pytam, z czyjej winy.
- Niestety, nawet w Polsce formułowane są zarzuty pod adresem obecnego rządu. Dlatego chciałbym podkreślić, że obciążanie akurat gabinetu Jarosława Kaczyńskiego odpowiedzialnością za złe stosunki z Rosją jest drastycznie niesprawiedliwe. Ten rząd nie zrobił nic nowego, co zaostrzałoby debatę historyczną z Rosją. Natomiast bronił polskich interesów, tych współczesnych. Nie chodzi tu tylko o działania podjęte w celu niedyskryminowania polskich eksporterów mięsa, ale o generalną zasadę, którą chciała wprowadzić Rosja: żeby traktować Polskę i inne nowe państwa UE, nad którymi wcześniej utrzymywała władzę, nie jako pełnoprawnych członków Unii, ale jako swoją strefę wpływów. Inne państwa różnie podchodzą do tego. Węgry praktycznie poddały się, oddając niemal w 100 procentach swój system gazowy w ręce Rosjan. To samo dotyczy Słowacji, w nieco mniejszym stopniu Czech. Jednak oglądanie się na te kraje, to - powiedziałbym - haniebne nieporozumienie. Polska jest większym krajem, o znacznie większym potencjale, a więc i odpowiedzialności niż pozostałe państwa regionu. Dodatkowo znajdujemy się w najbardziej newralgicznym miejscu z punktu widzenia geopolityki i stosunków Rosji z Europą. Dlatego albo zrezygnujemy ze swojej suwerenności i pogodzimy się z tym, że jesteśmy korytarzem, przez który może przechodzić kto, gdzie i jak chce, a my wytyczamy tylko ściany i układamy chodnik, licząc, że spadnie nam jakiś łaskawy okruch, albo będziemy bronić swojej pozycji między Rosją i Niemcami i nie dopuścimy do wchłonięcia nas przez jedną lub drugą stronę. Tak było już w historii. Nasze interesy narażały nas nie raz na konflikty z wielkim wschodnim i zachodnim sąsiadem. Ale - jak widać ostatnio - spokojne przekonywanie do swych racji przynosi rezultaty. Następuje zmiana polityki europejskiej wobec rosnących nacisków, a nawet szantażu ze strony Rosji.

Europa zaczyna wreszcie rozumieć, czym mogą grozić nieokiełznane imperialne ambicje rosyjskie?
- Tak, i dzieje się to dlatego, że konsekwentnie mówimy krajom Europy Zachodniej o mechanizmach stosowanych przez Rosję. Tu - o ironio losu - naszym najlepszym sojusznikiem jest sama Moskwa, swoją brutalnością wywołująca zaniepokojenie Unii Europejskiej. Teraz UE rozumie już, że nie można dopuścić do rozbicia solidarności europejskiej, bo może to oznaczać rozpad Unii, a wówczas to Rosja będzie układać reguły gry. Przecież już teraz chce ona uzależnić od siebie kraje Europy Zachodniej, usiłując przejąć kontrolę nad dostarczaniem gazu do indywidualnych klientów w UE. To widmo zaniepokoiło polityków europejskich, ponieważ oznaczałoby utratę kontroli nad tak żywotnym elementem polityki, jak bezpieczeństwo energetyczne swoich obywateli.

W ten sposób Gazprom zastępuje wiele dywizji wojskowych, a dodatkowo jeszcze zapewnia dochody władzom Rosji. Skąd bierze się jednak ta żądza dominacji, panowania, kontrolowania? Przecież wiele dużych firm działa na świecie, a żadna wprost nie zagroziła bezpieczeństwu państw?
- Przyczyn jest kilka, najważniejsze są dwie. Pierwsza to newralgiczny charakter samego przedmiotu eksportu tej firmy, mianowicie energia. Bez nośników energii nie ma współczesnej gospodarki, nie ma bezpieczeństwa. To nie jest zwykła część do samochodu czy materiał budowlany, który można wszędzie kupić. Dlatego jest to - można powiedzieć - strategiczny produkt eksportowy.

Sprzedają go również inne firmy z różnych krajów...
- Tak, ale - i tu dochodzimy do drugiej przyczyny - w żadnym innym państwie nie powstała firma, która osiągnęłaby taki poziom koncentracji monopolistycznej - najważniejszych nośników energii - gazu i ropy naftowej która w takim stopniu byłaby wykorzystywana jako narzędzie polityki państwa. W Rosji nie ma konkurencji gospodarczej, przynajmniej w tej dziedzinie. Wymownym przykładem jest tu los koncernu naftowego Jukos, który w ciągu dwóch-trzech lat zniknął z rynku po jednej decyzji na Kremlu. Tymczasem Gazprom wciąż rośnie, ale pod kontrolą państwa, stając się głównym narzędziem jego polityki. Ani Niemcy, ani USA, ani inne kraje nie mają takiego narzędzia, bo tam jest co najmniej kilka firm, które konkurują ze sobą. Tymczasem w Rosji największy - po Arabii Saudyjskiej - dostawca nośników energii jest narzędziem polityki państwa o światowych ambicjach i - niestety - imperialnych tradycjach.

Ale skąd ta chęć panowania, kontrolowania, dominacji nad innymi krajami?
- Jest to po pierwsze, dziedzictwo sowieckie. Po drugie, już Rosja carska stworzyła wielkie imperium żyjące kosztem innych sąsiednich narodów. Więc tradycje imperialne są bardzo głęboko zakorzenione w Rosji i zostawiają swój ślad w mentalności jej dzisiejszych mieszkańców. Jednak nie wolno zapominać, że jest też grupa obywateli tego kraju, którzy tych tradycji nie reprezentują i buntują się przeciwko nim, którzy próbują szukać alternatywnej tożsamości. Odwołują się np. do tradycji republiki kupieckiej w Nowogrodzie, nie imperialnej. Co prawda są mniejszością, ale ona wystarczy, żeby wystrzegać się sformułowania, że chęć dominacji i budowania imperium jest "wpisana w naturę" Rosjan. Współczesne dążenia do budowy imperium biorą się także z rozczarowania skutkami nieudanych prób wprowadzania w tym kraju demokracji oraz wolnego rynku. Okazały się one w rzeczywistości wielką kradzieżą majątku narodowego dokonywaną pod dyskretną kontrolą służb specjalnych. Wpływ tych ostatnich jest obecnie kluczowym elementem dla zrozumienia sytuacji w Rosji i przyczyn zagrożenia, jakie wytwarza obecna polityka tego kraju. Bowiem w żadnym państwie w historii świata, włączając okres Związku Sowieckiego, nie było panowania służb specjalnych nad polityką państwa na taką skalę, jak to jest obecnie w Federacji Rosyjskiej. Według szacunków rosyjskiego socjologa Olgi Krysztanowskiej, która przeprowadziła badania na tysiącu przedstawicieli najwyższych władz Rosji (wśród ministrów, posłów, urzędników kancelarii prezydenta, gubernatorów), 70 proc. z nich stanowią ludzie wywodzący się ze służb specjalnych. Więc nie chodzi już tylko o prezydenta Putina. Chodzi o to, że ludzie wyćwiczeni w najbardziej cynicznym wyszukiwaniu słabych stron przeciwnika, wplątywaniu go w układy, w których zawsze będzie on stał na straconej pozycji, jako narzędzie służb, sprawują władzę nad ogromnym i wpływowym krajem. To są osoby o całkowicie cynicznym stosunku do reszty świata, dla których wszyscy poza służbami są traktowani jak wróg, którego należy omotać i wykorzystać dla swoich celów. Taką właśnie mentalność reprezentują elity polityczne dzisiejszej Rosji. Jest to zjawisko, które ma swoje konsekwencje nie tylko w postaci takich zjawisk, jak np. niedawne zabójstwo Aleksandra Litwinienki w Londynie. Taką mentalność prezentują, prowadząc także politykę międzynarodową.

Czy z takimi władzami można prowadzić rozmowy i liczyć na poprawę relacji oraz partnerskie traktowanie?
- Myślę, że nie jest to dobre ustawienie sprawy. Nie chciałbym, aby Polska była kiedykolwiek partnerem elit, które wywodzą się z totalitarnego systemu i w taki sposób uprawiają politykę.

W takim razie, jaką politykę powinniśmy prowadzić wobec tego kraju? Przecież ci ludzie rządzą Rosją od kilkunastu lat, a wcześniej byli częścią najważniejszych struktur Związku Sowieckiego, i nie zanosi się na to, by szybko utracili władzę.
- Chciałbym zauważyć, że zjawisko zdominowania elit władzy przez ludzi specsłużb jest zjawiskiem nowym. Pojawiło się w drugiej połowie kadencji Borysa Jelcyna i szybko się nasilało, aż do obecnego stanu. Nie znaczy to jednak, że tak będzie zawsze. Zmiana władzy, choćby formalna, jaka czeka Rosję w przyszłym roku, będzie powodem pewnego kryzysu, zamieszania, podczas którego może poszerzyć się pole do działania dla innych środowisk. Strach przed tym już widać wśród obecnych elit. Poza tym warto pamiętać, że w historii nie zdarzyło się, by specsłużby długo rządziły jakimś krajem, zwłaszcza wielkim mocarstwem. Dlatego myślę, że także ta władza, która w rzeczywistości nie rozwiązuje żadnego problemu nękającego Rosję, a jedynie korzysta z wysokich cen surowców energetycznych, zostanie prędzej czy później odsunięta, gdy dojdzie do kryzysu w tym kraju...

...w przypadku spadku cen ropy i gazu?
- Nie tylko z tego powodu. W Rosji notowana jest np. skandalicznie wysoka umieralność wśród mężczyzn. Wskaźnik ten jest tak wysoki, jak w państwach Trzeciego Świata. Średnia długość życia mężczyzny wynosi 57 lat [w Polsce 71 lat - przyp. red.]. Tego rządy prezydenta Putina nie zmieniły ani trochę. Rosjanie prędzej czy później odczują ten problem, bo choć dolary ze sprzedaży ropy i gazu płyną, umiera się tak samo szybko, jak w czasach Jelcyna, a jeszcze szybciej niż w ZSRS.

Ale przecież dziś poparcie dla Putina jest ogromne. Mówi się, że tak długo, jak długo zapewnia on, a wkrótce jego następca, względną stabilizację w kraju i wypłatę pensji, służby utrzymają władzę?
- Rzeczywiście stan gospodarki jest bardzo ważny. Trzeba jednak pamiętać, że w czasach Jelcyna baryłka ropy kosztowała 17 USD, a dziś blisko 80 USD. Mimo to nie uważam, że gdyby ceny spadły, nastąpiłby od razu kryzys. Obecna władza nie jest tak nieroztropna, żeby przejadać te zyski. Państwo rosyjskie inwestuje w kilka gałęzi zapewniających mu długofalowe przychody, m.in. w sektor zbrojeniowy. Zgromadziło też ogromne rezerwy finansowe, które pozwolą przynajmniej w perspektywie kilku lat radzić sobie z kryzysami wynikłymi z ewentualnego spadku cen surowców energetycznych, na co jednak wcale się nie zanosi. Więc tutaj nie widzę jakichś szans dla tych, którzy liczą na wykorzystanie hipotetycznego spadku cen ropy czy gazu dla wywołania zmiany władzy na Kremlu. Widzę takie szanse natomiast w postawie świata zewnętrznego, zwłaszcza Europy i USA wobec Rosji. Rosyjskie elity - szerzej rozumiane niż te wywodzące się z KGB - są uzależnione od Zachodu, jakkolwiek często mu się przeciwstawiają. Jest to uzależnienie kulturalne, duchowe czy wręcz tożsamościowe. Rosjanie nie chcą być Chińczykami ani Azjatami, niezależnie od tego, co mówią o strategicznym partnerstwie z Chinami czy Indiami. Tak naprawdę szukają na Zachodzie potwierdzenia albo zanegowania tego, co robią. To, co mówi Zachód o Rosji, ma dla niej bardzo duże znaczenie. Jeżeli Unia Europejska zmobilizuje się do powstrzymywania imperialnych ambicji wschodniego sąsiada, do wytykania mu łamania praw człowieka, może mieć wpływ na zmianę polityki Kremla i tego, co się tam dzieje.

Jednak ostatnio Unia siedzi cicho i boi się Rosji?
- Upadek ducha w Europie Zachodniej jest zjawiskiem długofalowym i widocznym. Z drugiej strony, widać objawy pozytywnych zmian, jeśli chodzi o ocenę rosyjskiej polityki. We Francji i Niemczech nie rządzą już ludzie, których można traktować jako narzędzia wpływów rosyjskich. Odeszli: prezydent Jacques Chirac i kanclerz Gerhard Schroeder, który stał się otwarcie takim narzędziem. Prezydent Nicolas Sarkozy i kanclerz Angela Merkel, jakkolwiek uwikłani w wielkie gry z Rosją przedsiębiorstw w swoich krajach, bardziej energicznie gotowi są bronić interesów nie tylko Francji i Niemiec, ale także Unii Europejskiej. Również obecny szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso nie jest tak bezwolnym entuzjastą zaspokajania żądań rosyjskich, jakim był jego poprzednik Romano Prodi. Te zmiany personalne, jakie zaszły w Europie, także w Polsce, gdzie na miejscu - delikatnie mówiąc spolegliwego - prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego zasiadł bardziej stanowczo broniący polskich interesów Lech Kaczyński, a szefem rządu został jego brat Jarosław, utrudniły Rosji wpływanie na sytuację w Europie. Wiele elementów sporu między Putinowską Rosją a Unią odwołującą się do demokratycznych standardów zaczyna być dostrzeganych. UE zaczyna też rozumieć sprzeczności interesów ekonomicznych z Moskwą oraz zagrożenia potencjalnie wynikające z monopolu w rosyjskich dostawach surowców do odbiorców europejskich. Tym bardziej że zachowanie Rosji stało się tak bardzo agresywne... Weźmy tu choćby pod uwagę wznowienie lotów bombowców strategicznych z bronią nuklearną na pokładzie przy granicach krajów europejskich czy naruszenia strefy powietrznej nad Norwegią. Efektem może być albo zastraszenie, albo zmobilizowanie Europy do działania. Wydaje mi się, że perspektywa zastraszenia nieco się oddaliła. Raz jeszcze sprawdza się to powiedzenie, które w historii zawsze się sprawdzało, że "jak Pan Bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum odbiera". Wydaje mi się, że ostatnie prowokacyjne posunięcia Moskwy są tego ilustracją. Warto też przypomnieć tu tak groteskowe wydarzenia jak wysadzenie flagi rosyjskiej pod biegunem północnym i fakt, o którym właściwie nie mówiło się, mianowicie, że szef rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa odwiedził jednocześnie także biegun południowy i tam uroczyście potwierdzał pretensje Rosji do globalnego panowania. To zakrawa już na groteskę, ale w istocie chodziło o podtrzymanie najbardziej szowinistycznych postaw dużej części obywateli Federacji Rosyjskiej. Pokazuje to jednak światu, że ambicje władz rosyjskich są niebezpieczne.

Jaka powinna być odpowiedź na te zachowania? Chyba dobitnie uzasadniają one przytaczane czasami powiedzenie, że rosyjscy przywódcy nie rozumieją innego języka niż język siły?
- Z pewnością innego języka nie rozumieją ludzie służb specjalnych. Tylko twarda polityka, nieuleganie szantażowi to jedyne skuteczne środki w walce z takim przeciwnikiem. Myślę, że stopniowo ta świadomość dociera do polityków europejskich.

Wraz z narastaniem tej agresywnej polityki rosyjskiej nasilają się tam również antypolskie działania, co widać nawet na płaszczyźnie kultury. Między innymi kręcone są filmy pokazujące w złym świetle Polaków, np. na tle niedawnej, a nawet bardziej odległej przeszłości. Skąd te antypolskie nastroje?
- Przekładanie polityki na działania w sferze kultury jest zjawiskiem charakterystycznym w ostatnich latach prezydentury Władimira Putina. Jego agresywna polityka neoimperialna daje o sobie znać nawet w ograniczaniu autonomii kulturalnej różnych podmiotów funkcjonujących wewnątrz Federacji Rosyjskiej, a nawet wokół niej. Republika Tatarstanu, największa w Rosji pod względem liczby ludności, próbowała jeszcze w czasach Borysa Jelcyna wprowadzić alfabet łaciński. Prezydent Putin jednym dekretem wybił Tatarom znad Wołgi ten pomysł. Więc ta agresywna polityka przekłada się nawet na "wojnę alfabetów". Wracając natomiast do rosyjskiej kultury, zwłaszcza kinematografii, jest ona odzwierciedleniem polityki władz. W starszym pokoleniu rosyjskiej inteligencji nasz kraj kojarzony jest dobrze, przez pryzmat zjawisk może mniej nam znanych. Najbardziej popularną osobą kojarzoną w Rosji z naszym krajem jest Anna German, piosenkarka, którą wielbiły miliony Rosjan. Znani są też niektórzy aktorzy, jak choćby Anna Piecha, mająca polskie pochodzenie, czy reżyserzy, jak Andrzej Wajda i Krzysztof Zanussi. Z różnych powodów zjawisko polonofilii rosyjskiej inteligencji uległo erozji. Choćby dlatego, że dziś Rosjanie mają właściwie bezpośredni kontakt z Zachodem i nie potrzebują polskiego ersatzu [z niem. namiastka - przyp. red.]. Natomiast masy społeczeństwa rosyjskiego niewiele słyszały o Polsce i nigdy specjalnie się nią nie interesowały. Dopiero prowadzona przez państwo "reedukacja" przy pomocy takich narzędzi jak filmy historyczne czy organizowane za pośrednictwem kontrolowanych mediów seanse nienawiści do aktualnie wskazanych "wrogów Rosji" zmieniły sytuację. Polacy na szczęście rzadziej byli na pierwszych miejscach tej listy, które zarezerwowano np. dla Gruzinów, Estończyków czy Czeczenów. Przykre jest jednak, że niektórzy nasi politycy i aktorzy przykładają rękę do takiej propagandy. Mam na myśli choćby porównywanie w Polsce Jarosława Kaczyńskiego do Putina. To są jakieś brednie ludzi, którzy nie mają pojęcia o tym, co się dzieje w Rosji. Myślę także o udziale polskiego aktora Michała Żebrowskiego w mającym antypolską wymowę filmie "Rok 1612".

Z Pana ocen wynika, że rzeczywiście można dostrzec pewne podobieństwa w dzisiejszej Rosji, określającej się kiedyś jako Trzeci Rzym, właśnie do imperium rzymskiego. Tak jak tam wszystkie drogi prowadzą do stolicy, do ośrodka władzy, choć to chyba jedyne podobieństwo...
- Rzeczywiście, jeśli chodzi o sposób jej pojmowania, jako scentralizowanej polityki, dążącej do podporządkowania sąsiadów. Na szczęście nie wszyscy Rosjanie jej ulegali, ale jest ona historycznie rzecz biorąc głęboko zakorzeniona w świadomości rosyjskiej

Tuesday, September 18, 2007

Polska nigdy nie usłyszała od Rosji: przepraszamy za Katyń




Obejrzałem dzisiaj KATYŃ ... moja dziewczyna płakała przez cały film, na końcu pokazanie jak ruscy mordowali oficerów Polskich było masakrą, Wajda nie ubarwiał tego ale pokazał tak jak to po prostu było, przez to widać jacy ludzie mogą być bezduszni...

Polska nigdy nie usłyszała od Rosji: przepraszamy za Katyń
Nasz Dziennik, 2007-09-18
Jesteśmy tu, żeby znowu powiedzieć: pamiętamy i nie zapomnimy, przebaczamy - mówił wczoraj nad mogiłami polskich oficerów pomordowanych w Katyniu biskup polowy Tadeusz Płoski. Prezydent Lech Kaczyński podkreślił, że zależy mu na dobrych stosunkach z Rosją, ale muszą być one oparte na prawdzie.
W 68. rocznicę sowieckiej agresji na Polskę cmentarz wojenny w Katyniu nawiedziły Rodziny Katyńskie, które modliły się nad grobami swoich najbliższych.

Wczorajsze uroczystości w Katyniu rozpoczęła Msza św. w intencji pomordowanych przez NKWD w 1940 r. polskich oficerów. W homilii ks. bp Tadeusz Płoski, ordynariusz polowy Wojska Polskiego, podkreślił, że tak długo, jak było można, Sowieci ukrywali prawdę o Katyniu. Dopiero 13 kwietnia 1990 r. Michaił Gorbaczow oficjalnie przyznał, że zbrodnia była dziełem NKWD. - Od tego czasu polski rząd, rodziny pomordowanych i Polska nigdy nie usłyszeli słowa "przepraszam" - powiedział ordynariusz polowy. - Jesteśmy tu, żeby znowu powiedzieć: pamiętamy i nie zapomnimy, przebaczamy - dodał ks. bp Płoski.
Nad grobami poległych modlili się także przedstawiciele innych wyznań.
- Na przeszłość należy spojrzeć spokojnie, z rozwagą, ale z szacunkiem dla prawdy, nawet jeśli ta prawda jest tragiczna - powiedział Lech Kaczyński nad grobami oficerów.
Prezydent podkreślił, że Polska chce dobrych stosunków z Rosją i by te stosunki były oparte na prawdzie.
- Przybyliśmy tutaj, żeby oddać hołd tym, którzy zginęli, ponieśli męczeńską śmierć. Będziemy o ich męczeństwie i cierpieniach ich rodzin pamiętać - podkreślił prof. Kaczyński.
Prezydent złożył także wieniec i oddał hołd rosyjskim ofiarom NKWD, które spoczywają obok polskich oficerów.
Na groby swoich bliskich przybyło kilkudziesięciu przedstawicieli Rodzin Katyńskich. Dzieci, wnuki oficerów nie kryły wzruszenia, składając kwiaty i paląc znicze przed tablicami z nazwiskami ich najbliższych. - Jestem tu czwarty raz i za każdym razem nie mogę się powstrzymać od łez - powiedział Juliusz Wiernicki, którego ojciec spoczywa w Katyniu.
- Przyjechałem, by oddać hołd dziadkowi i wujowi, którzy zginęli w Katyniu - powiedział nam Adam Kowalski z Mogilna. Przywiózł ziemię z miejsca urodzenia swojego dziadka i rozsypał na katyńskich mogiłach. Podkreślił, że pamięć o Katyniu wszczepiła mu babcia, która do końca swoich dni wierzyła, że jej mąż wróci. Czytaj też w dziale Polska.

Andrzej Kulesza, Katyń

Sunday, June 24, 2007

Rosja powinna zapłacić za Katyń

Andrzej Wajda's new film "Katyn"

Polish filmmaker Andrzej Wajda's new film "Katyn" is now showing at Polish cinemas. It tells the story of the execution of 22,000 Polish officers at Katyn by agents of the NKWD, the Soviet secret service, during the Second World War. Wajda's father was among the victims. Up until 1990 mentioning the massacre was a taboo in Poland. Krzysztof Masłoń considers the film extremely important: "Andrzej Wajda said that more films about this crime would be made after 'Katyn'. I don't agree. Wajda's film opens and closes the chapter of Katyn in Poland's cinematic history. The shattering final scene leaves nothing to be added. I can't imagine any Pole being left unmoved by this film. I can't imagine there's anyone who won't go to see this film."

‘Dear Dad, why aren’t you coming back?’ Katyn Andrzej Wajda 2007 - billboards featuring fragments of letters addressed to Polish officers killed by Stalin’s NKVD in the Katyn forest in 1940 are a part of a promotional campaign preceding the premiere of Andrzej Wajda’s film about one of the most tragic events in Polish history.

Michal Kubicki reports

Some 22 thousand Polish officers were taken prisoner by the Red Army when the Soviet Union invaded eastern Poland in September 1939, 17 days after the Nazi attack on Poland. On orders from Stalin, the Poles were shot in the Katyn forest. The crime was revealed by the Nazis in 1943 but the Soviet Union blamed Hitler’s Germany for the massacre.

Andrzej Wajda’s film is not a historical account of the tragedy but draws psychological portraits of a group of mothers, wives and daughters of Polish officers. One of the most eagerly awaited Polish films in several decades, it is preceded by a nationwide campaign about Katyń and its place in Polish history. Krzysztof Dudek of the National Cultural Centre which organizes the campaign.

Alex Lech Bajan
Polish American
CEO
RAQport Inc.
2004 North Monroe Street
Arlington Virginia 22207
Washington DC Area
USA
TEL: 703-528-0114
TEL2: 703-652-0993
FAX: 703-940-8300
EMAIL: alex@raqport.com
WEB SITE: http://raqport.com



Rosja powinna zapłacić za Katyń
Nasz Dziennik, 2007-06-24
Z Władimirem Bukowskim, rosyjskim dysydentem, obrońcą praw człowieka w ZSRS i pisarzem, który odsłonił m.in. kulisy wprowadzenia w Polsce stanu wojennego, rozmawia Mariusz Bober

Od lat mamy napięte stosunki z Rosją. Pogorszyły się one jeszcze w ostatnich latach. Jakim językiem i argumentami powinna przemawiać Polska do władz Rosji, by uznały nasze racje?
- Nie jestem waszym prezydentem, ale gdybym był, zachowywałbym się bardziej stanowczo wobec Rosji. Domagałbym się odszkodowań od władz tego kraju za zbrodnię w Katyniu, za inwazję na Polskę w 1939 roku. Rosja uznaje się za prawną sukcesorkę Związku Sowieckiego. Wciąż trzymają w więzieniach ludzi za ujawnienie tajemnic ZSRS. Więc obecna Rosja bierze odpowiedzialność za to, czego dokonał Związek Sowiecki. W takim razie niech płacą. Niemcy płaciły przez 50 lat za zniszczenia dokonane przez nich w Europie. Dlaczego Rosja nie może? Więc na miejscu waszego prezydenta pozwałbym Rosję do międzynarodowych trybunałów za zniszczenia dokonane w waszym kraju przez Związek Sowiecki. Takich krajów byłoby zapewne dużo więcej - Węgry, Afganistan itd., i pewnie wszystkie dochody ze sprzedaży ropy i gazu nie pokryłyby tych roszczeń.

Na naszych relacjach ciąży też m.in. sprawa wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 roku. Były przywódca Związku Sowieckiego Michaił Gorbaczow wystąpił niedawno w obronie gen. Wojciecha Jaruzelskiego i innych dygnitarzy PRL, na których spoczywa odpowiedzialność za wprowadzenie stanu wojennego. To hipokryzja czy uparte krycie towarzysza? Także z ujawnionych przez Pana dokumentów wynika, że Jaruzelski wcale nie został zmuszony przez Moskwę do wprowadzenia stanu wojennego.
- Nie rozumiem Gorbaczowa. Ale tym bardziej nie rozumiem, dlaczego Polacy dotąd nie osądzili Jaruzelskiego. Dziewięć lat temu napisałem książkę, w której dowodziłem, że w 1981 r. Sowieci nie dokonaliby inwazji na Polskę, że tłumaczenia Jaruzelskiego są kłamstwem. Jaruzelski powinien już wtedy zostać aresztowany, osądzony i skazany.

Unia Europejska od pewnego czasu prowadzi z Rosją rozmowy w sprawie nowej umowy o partnerstwie. Z powodu rosyjskiego embarga na nasze mięso jest ona wciąż blokowana przez Polskę. Być może nasze weto wyjdzie UE na zdrowie, bo przy okazji owych rozmów o partnerstwie ujawniono m.in., że sprawujące obecnie przewodnictwo w Unii Niemcy wyobrażają sobie związanie jej z Rosją właściwie "na zawsze". Czy, według Pana, sposób, w jaki chcą relacje z Moskwą układać obecni przywódcy UE, to kontynuacja planu "wspólnego europejskiego domu", czyli połączenia socjalizmu rosyjskiego z zachodnioeuropejskim i tworzenie socjalistycznego superpaństwa?
- Tak, to jest dokładnie to. Na dziesięć lat plan został przerwany, ponieważ w okresie rządów prezydenta Rosji Borysa Jelcyna nie był kontynuowany. Teraz, kiedy w Rosji rządzi Putin i KGB, wznowiono ten plan. Niech Pan zauważy, kilka dni temu Putin podczas spotkania z dziennikarzami krytykował wszystkich: Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię, ale nie Unię Europejską. To nie jest przypadkowe. Unia jest dla Rosji wielkim partnerem. Razem z lewicowymi rządami europejskimi mogą kontrolować obszar rozciągający się między nimi. To plan, nazywany też planem konwergencji, o którym w latach 80. były prezydent Francji Fran?ois Mitterand rozmawiał z Michaiłem Gorbaczowem. Jest on groźny zwłaszcza dla krajów, które dopiero co uwolniły się spod sowieckiej dominacji. Weźmy przykład Estonii. Kraj ten niedawno miał problem z Rosją, ponieważ chciał przenieść rosyjskie pomniki [Moskwa zagroziła wówczas Tallinowi nawet sankcjami - dop. red.]. Estończycy oczekiwali pomocy z UE. Zamiast tego Bruksela zaczęła wywierać presję na ten kraj, by poprawił relacje z Rosją... Unia Europejska wciąż nie rozumie mieszkańców Europy Wschodniej. Wielokrotnie ostrzegałem Europę Zachodnią, że popełnia błąd, idąc w objęcia Rosji. Ale nikt nie chce o tym słyszeć. Nie zapominajmy, że projekt "wspólnego europejskiego domu" to sowiecki plan konwergencji. I nic dobrego z tego nie wyniknie.

Czyli jest to problem ideologii?
- To nie jest tylko problem ideologii, choć jest ona podobna w UE i w Rosji, to znaczy toleruje jedynie gospodarkę regulowaną przez państwo. To jest problem rządów w Unii i administracji. Potrzebują tej ideologii, by rządzić.

Dlaczego Europa Zachodnia jest tak podatna na wpływy Rosji?
- Związek Sowiecki był dla Zachodu wyzwaniem: gospodarczym, militarnym, ideologicznym. W obliczu tego wyzwania Zachód pozostawał zjednoczony. Ale po rozwiązaniu Związku Sowieckiego sytuacja się zmieniła. Na Zachodzie uwierzono, że Rosja, ogłaszając koniec komunizmu, przestała być państwem wrogim. Dopiero teraz, w obliczu jej agresywnej polityki energetycznej i zabójstwa Aleksandra Litwinienki, politycy zachodni zaczynają rozumieć, że Moskwa ma wrogie zamiary. Ale przez ostatnie lata było to niemożliwe. Wszyscy uważali Rosję za przyjaciela. Politycy i media byli głusi na argumenty, że Rosja prowadzi nieprzyjazną wobec Zachodu politykę. Premier Wielkiej Brytanii Tony Blair nazywał Putina osobistym przyjacielem, podobnie były premier Włoch Silvio Berlusconi, a nawet prezydent USA George W. Bush. Dopiero teraz wszyscy trochę ochłonęli. Mimo to zachodni decydenci nie zmienili polityki wobec Rosji i dopiero zaczęli o tym mówić.

Zachód potępił nazizm, ale wciąż nie chce potępić komunizmu. Dlaczego?
- Bo oni wszyscy są skażeni komunizmem. Kto doszedł do władzy w Europie Zachodniej? W Wielkiej Brytanii rządzi Partia Pracy. Jej liderzy - obecny premier Tony Blair i Gordon Brown, wywodzą się z tzw. nowej lewicy, która ma korzenie komunistyczne. Byli popierani przez brytyjskie związki zawodowe całkowicie kontrolowane przez komunistów. Jak więc obecni przywódcy mogą potępić komunizm? W Niemczech koalicję tworzą socjaldemokraci w dużej mierze infiltrowani przez KGB. Mam dokumenty potwierdzające to.

KGB miało wśród nich agentów?
- Byli całkowicie zinfiltrowani. Mam dokumenty potwierdzające, że numer 2 niemieckich socjaldemokratów - Egon Bahr, kontaktował się z KGB w Moskwie.

Czy FSB (następca KGB) ma także obecnie duży wpływ na politykę w Europie?
- Dziś często odbywa się to poprzez wpływ ideologii. Istnieje po prostu sojusz ideologiczny, na przykład między rosyjskimi komunistami i francuskimi socjalistami. Podobnie jest z hiszpańską lewicą czy włoskimi komunistami.

Czy ostatnie plany Moskwy mające na celu przejmowanie udziałów w europejskim systemie przesyłu i dystrybucji surowców energetycznych to już realizacja planu zdobywania ręcznej kontroli nad Europą?
- To nowy aspekt. Kiedy powstawała koncepcja "wspólnego europejskiego domu", Rosja nie była bogata. Ceny ropy były niskie. Nagle w wyniku różnych okoliczności ceny surowców poszybowały w górę i Rosja po raz pierwszy od wielu dziesięcioleci stała się bogata. Może więc wykorzystywać pieniądze do wpływania na rynki energetyczne. Tego właśnie chciała. Jej ekspansja gospodarcza nie jest podyktowana motywami ekonomicznymi, ale chęcią rozszerzania w ten sposób jej wpływów politycznych. Po to kupują firmy energetyczne w Europie, a także koncerny metalurgiczne. Teraz Rosjanie kupują system dystrybucji energii w Austrii. Po co? Żeby kontrolować rynki europejskie, aby kontrolować Europę na tyle, na ile się da. Gdyby Stalin miał takie możliwości, byłby bardzo szczęśliwy. Teraz mają te możliwości jego "chłopcy".

W niektórych rozmowach mówił Pan, że Unia Europejska upadnie, podobnie jak ZSRS. Kiedy to się stanie, według Pana, i z jakiego powodu?
- Nie umiem powiedzieć, kiedy dojdzie do upadku UE, podobnie jak trudno było określić, kiedy rozpadnie się Związek Sowiecki. Mogę natomiast powiedzieć dlaczego. Mianowicie dlatego, że w Unii dochodzi do przerostu biurokracji i przeregulowania gospodarki. Drugi związany z tym powód to utrata konkurencyjności. Unia chciała być konkurencyjna wobec amerykańskiej gospodarki, ale nie będzie. Biurokraci z Brukseli każdego dnia wydają wciąż nowe regulacje i ograniczają gospodarkę. Ograniczają też kompetencje krajów członkowskich, prowadząc do centralizacji władzy. Ten system nie przetrwa długo, bo nie będzie tolerowany przez ludzi. W Wielkiej Brytanii ponad 40 proc. społeczeństwa chce wyjścia z UE, 80 proc. nie chce euro, a 75 proc. jest przeciwko pogłębianiu tzw. integracji Unii. Ludzie mają tego dość, ponieważ jest to zbyt kosztowny eksperyment. Wszystko jest prawdopodobnie dwukrotnie droższe niż np. w USA.

Czyli przyczyna kłopotów UE jest wyłącznie natury ekonomicznej?
- Nie tylko. To także problem utraty suwerenności przez państwa członkowskie. Ludzie boją się zaniku swoich tradycji. Do tego zmierza także projekt unijnej konstytucji. Zamiast tworzenia wolnego rynku zamierzają stworzyć federalne superpaństwo, którego nikt nie chce w Europie. Dlaczego w wielu krajach nie zdecydowano się na przeprowadzenie referendum konstytucyjnego? Bo ludzie są temu przeciwni. To antyludzki projekt. Pomysł zrobienia jednej polityki unijnej to utopia, to taka unijna wieża Babel. W ten sposób, a także m.in. poprzez tzw. regionalizację Unia zmierza do zniszczenia państw narodowych. To stary pogląd socjalistów uznających, że państwa narodowe są złe.

Jak Pan odbiera protesty Rosji przeciwko budowie amerykańskiej tarczy antyrakietowej, zwłaszcza przeciwko planom umieszczenia jej elementów w Polsce i Czechach?
- Rosyjski potencjał jest zbyt duży wobec tak symbolicznej obrony. Dlatego protesty Rosji należy odbierać wyłącznie w kategoriach politycznych. Moskwa odbudowuje obecnie swoją mocarstwowość. Po raz pierwszy od wielu lat Rosja znów czuje się mocarstwem i chce odbudować swoją strefę wpływów. Przesłanie dla Europy Wschodniej, jakie płynie z Moskwy w tej sprawie, jest następujące: znajdujecie się wciąż w naszych rękach i to my decydujemy o tym, co się dzieje w tej części świata. W ten sposób Rosja daje do zrozumienia, że dla niej Polska wciąż nie jest niezależnym państwem. Moskwa próbuje poprzez tę sprawę oddziaływać także na Europę Zachodnią. Na waszym miejscu przyjąłbym tarczę, nawet gdybym jej nie potrzebował, choćby po to, żeby pokazać, iż żaden KGB-ista nie będzie wam dyktować, co macie robić.

Niedługo odbędą się w Rosji nowe wybory prezydenckie i parlamentarne, czy doprowadzi to, Pana zdaniem, do zasadniczych zmian we władzach i polityce tego kraju?
- Nie sądzę. Myślę że prezydentem zostanie jakiś generał KGB. Jedno jest pewne: KGB nie zamierza oddać władzy. To po prostu korporacja. Putin nie jest jakimś mistrzem. Jest po prostu przedstawicielem korporacji. Gdyby na jego miejscu był jakiś inny generał KGB, robiłby dokładnie to samo.

Dlaczego w takim razie zdecydował się Pan wziąć udział w wyborach prezydenckich?
- Zaproponowałem moją kandydaturę, aby wesprzeć opozycję. Demokratyczna opozycja w Rosji jest w kompletnej rozsypce. Chcę jej pomóc w zorganizowaniu się i wzmocnić ją.

Rosja stoi również wobec zagrożeń swojej potęgi. Także Pan ostrzegał, że wkrótce może dojść do jej rozpadu. Kiedy to mogłoby się stać i jak będzie przebiegał ten proces?
- Wystarczy, że np. spadną ceny ropy i związane z tym dochody i dotychczasowe prowincje Rosji mogą się oddzielić lub dążyć do uzyskania autonomii - np. Syberia, Daleki Wschód itd. Rosja może się podzielić na osiem, dziewięć części. Jest to bardzo prawdopodobne. Ale nawet wówczas nie należy się spodziewać, że zapanuje tam demokracja. Sytuacja raczej będzie się dynamicznie zmieniać. Może dojść do podziałów, a następnie ponownej unifikacji. Te procesy mogą potrwać nawet dziesiątki lat. Natomiast nie wydaje mi się, by w najbliższym czasie była możliwa w Rosji kolejna "kolorowa" rewolucja, podobna do tej np. na Ukrainie.

Sprzeciwiając się "jednobiegunowemu światu" - czyli hegemonii USA, Moskwa zawiera szereg sojuszy, m.in. z Chinami - dla wyparcia wpływów amerykańskich z Azji. Czy razem zdominują pozostałe kraje tej części świata?
- Taką grę Rosja podejmowała jeszcze w czasach sowieckich. Chiny są największym ludnościowo krajem świata. Rosja chce z nimi utworzyć antyamerykański blok, być może także z innymi krajami, np. z Indiami. Warto jednak pamiętać, że trudno przewidzieć, co będzie się działo w Chinach. Moi znajomi informują, iż dochodzi tam do wielu niepokojów społecznych, strajków, starć z policją, i może to kiedyś doprowadzić nawet do załamania tego systemu.

Alex Lech Bajan

CEO
RAQport Inc.
2004 North Monroe Street
Arlington Virginia 22207
Washington DC Area
USA
TEL: 703-528-0114
TEL2: 703-652-0993
FAX: 703-940-8300
EMAIL: alex@raqport.com
WEB SITE: http://raqport.com