Monday, October 1, 2007

Rosja wraca do sowieckich wzorów











Rosja wraca do sowieckich wzorów
Nasz Dziennik, 2007-10-01
POLSKA NA GLOBALNEJ SZACHOWNICY



Z historykiem Andrzejem Nowakiem, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, kierownikiem Pracowni Dziejów Rosji i ZSRR Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, rozmawia Mariusz Bober

Czy rosyjskie reakcje na uroczystości w Katyniu w postaci negacji faktu zbrodni katyńskiej i oskarżeń o "wymordowanie" przez Polaków jeńców bolszewickich w 1920 r. oznaczają, że Rosja ma ciągle problemy z pamięcią czy z polityką?
- Ewolucja polityczna w Rosji w ostatnich kilkunastu latach, od rozpadu Związku Sowieckiego i pojawienia się Federacji Rosyjskiej jako suwerennego podmiotu politycznego, przebiega w kierunku odwrotnym od tego, który byłby najlepszy dla samych Rosjan i dla ich sąsiadów. Kraj ten zamiast oddalać się od dziedzictwa sowieckiego, zarówno w polityce władz, jak i mentalności (formowanej przez media, całkowicie kontrolowane przez władze), wraca do niego, zmierza do utożsamienia się z nim na nowo. W punkcie wyjścia w 1991 r. było rozczarowanie systemem sowieckim i odrzucenie jego dziedzictwa. Niestety, niezadowolenie z efektów demokratyzacji, reform, które przybrały postać wielkiej kradzieży majątku narodowego, wywołało nostalgię za Związkiem Sowieckim. W okresie rządów prezydenta Władimira Putina - po 2000 r. - ta nostalgia uzyskała sankcje państwowe. Ujawniło się to z niepokojącą siłą podczas ostatniej wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu.

Na czym polega różnica w podejściu obecnych władz do mordu katyńskiego oraz ich poprzedników?
- Dotąd oficjalne czynniki państwowe w Rosji nie kwestionowały faktu mordu katyńskiego dokonanego przez NKWD. Najpierw Michaił Gorbaczow uznał, że za zbrodnię odpowiada NKWD, próbując zrzucić winę tylko na tę instytucję, potem prezydent Borys Jelcyn uznał odpowiedzialność państwa sowieckiego jako całości. Ujawnił też dokumenty dotyczące tej zbrodni, z podpisami członków Biura Politycznego pod decyzją o zamordowaniu 25 tys. obywateli Polski, w tym oficerów. Złożył też kwiaty w Dolince Katyńskiej na Powązkach. Nawet prezydent Putin początkowo, kiedy przebywał w naszym kraju w 2002 r., nie kwestionował ofiar poniesionych przez Polskę w wyniku prześladowań sowieckich. Głosy kwestionujące odpowiedzialność Związku Sowieckiego za zbrodnię katyńską podnosiły się cały czas na marginesie rosyjskiej sceny politycznej. Pojawiały się wśród komunistów lub nacjonalistów. Tym razem, w czasie wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu, to oficjalny organ Kremla, "Rossijskaja Gazieta", zajął właśnie takie stanowisko: wcale nie wiadomo, kto kogo tam zabił... To rzecz niesłychana, groźna, wręcz przerażająca. Bo kiedy państwo decyduje się podważyć oczywistą i tak moralnie doniosłą prawdę, którą uznawało przez kilkanaście lat, staje się to bardzo niebezpieczne, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z państwem tak silnym jak Rosja.

Jak Polska powinna reagować na takie zachowania?
- Są tu możliwe dwie reakcje. Pierwsza - błędna, ale często w Polsce spotykana - to pełne utożsamienie Rosjan i Rosji ze zbrodnią katyńską oraz traktowanie tego kraju jako obcej cywilizacji, z którą zawsze będziemy w złych stosunkach; przekonanie, że Rosjanie zawsze nas prześladowali. Takie podejście w dodatku odpowiada oczekiwaniom prezydenta Putina. W swojej socjomanipulacji uprawianej przy pomocy mediów Kreml stara się umocnić w swych obywatelach przekonanie, wpajane im już w czasach sowieckich, że Rosja jest otoczona przez wrogów i musi się przed nimi bronić, uciekając się do każdego czynu. Bowiem wielkość kraju wymaga wszelkich ofiar. Dlatego wszelkie zbrodnie z czasów sowieckich są usprawiedliwione, zarówno na własnych obywatelach, jak i na obcych. Nie oznacza to jednak, że mamy załamać ręce. I tu chciałbym powiedzieć o drugiej możliwości. Otóż są wciąż Rosjanie, którzy są gotowi potępić zbrodnie sowieckie. Są dzielni ludzie, którzy czekają, by także inne kraje przypominały o tych mordach politycznych i by je potępiały. Potępiały jednak zbrodnie sowieckie, nie Rosjan. Ci ludzie są w mniejszości, ale są i próbują nadal działać, choćby w stowarzyszeniu Memoriał (wydało ono wiele książek dokumentujących zbrodnie, także na Polakach). Odnosząc się natomiast do wysuwanych przez współczesną propagandę rosyjską oskarżeń o zamordowanie przez władze II Rzeczypospolitej sowieckich jeńców w latach 1919-1920, chciałbym podkreślić, że ofiar było 16-18 tysięcy, a nie 80 tys., jak utrzymuje owa propaganda, ponadto jeńcy nie zostali wymordowani, ale zginęli na skutek chorób, głównie tyfusu, które szalały wówczas w całej Europie. Przypomnijmy, że zmarły wówczas miliony ludzi na Starym Kontynencie. Fakt ten został uznany po długiej debacie przez najbardziej kompetentnych historyków rosyjskich, czego wyrazem stała się wspólna polsko-rosyjska ponad 1000-stronicowa publikacja wydana dwa lata temu przez naczelne dyrekcje polskich i rosyjskich archiwów. Dlatego nazywanie tych tragicznych wydarzeń zbrodnią na jeńcach sowieckich i porównywanie jej z Katyniem - mordem 25 tysięcy obywateli polskich dokonanym na jeden rozkaz Kremla z marca 1940 roku - jest po prostu cynicznym kłamstwem strony rosyjskiej, która neguje efekt pracy swoich najbardziej kompetentnych historyków.

To powrót do metod propagandy sowieckiej?
- Tak, do metod i "danych". Po raz pierwszy podali je komuniści w Związku Sowieckim już w 1920 roku. Chcieli w ten sposób skompromitować Polskę na arenie międzynarodowej. Powrócił do nich m.in. Michaił Gorbaczow. Zmuszony do ujawnienia prawdy o Katyniu zażądał od swoich historyków znalezienia czegoś, co byłoby odpowiedzią na Katyń, jakiegoś "anty-Katynia". To przykład sowieckiego podejścia do prawdy historycznej. Z tego samego powodu w Rosji wręcz z entuzjazmem śledzono sprawę Jedwabnego w Polsce. Dosłownie pojawiło się tysiące publikacji, a większość w podobnym tonie: że Polska nie jest już ofiarą, że odpowiada za straszliwe zbrodnie na Żydach. Tak to z satysfakcją interpretowano, zresztą zgodnie z intencjami inicjatora tych oskarżeń, Jana Tomasza Grossa, a wbrew faktom historycznym. Wszystko po to, by niejako umniejszyć sowieckie zbrodnie na polskich obywatelach. Jedno z poczytnych pism ("Nasz Sowriemiennik") napisało wówczas nawet, że zbrodnia katyńska uchroniła tysiące Żydów przed wymordowaniem ich przez polskich policjantów pod okupacją niemiecką...

Szokujący cynizm...
- I przykład neosowieckiej propagandy i furii w 2002 roku! Gdyby nie to, można byłoby o wiele łatwiej układać stosunki ze wschodnim sąsiadem.

Czy w takiej sytuacji można mówić o ich normalizacji? Dlaczego z innymi państwami Rosja jakoś układa relacje, a nam jest tak trudno?
- To nie jest właściwa ocena. Właśnie Moskwa usiłuje przedstawić to w ten sposób, że irracjonalna polska polityka psuje stosunki z Rosją. Jej władze próbują "sprzedawać" ten obraz na zewnątrz, zwłaszcza w Europie.

Ale faktem jest, że te relacje są złe. Ja po prostu pytam, z czyjej winy.
- Niestety, nawet w Polsce formułowane są zarzuty pod adresem obecnego rządu. Dlatego chciałbym podkreślić, że obciążanie akurat gabinetu Jarosława Kaczyńskiego odpowiedzialnością za złe stosunki z Rosją jest drastycznie niesprawiedliwe. Ten rząd nie zrobił nic nowego, co zaostrzałoby debatę historyczną z Rosją. Natomiast bronił polskich interesów, tych współczesnych. Nie chodzi tu tylko o działania podjęte w celu niedyskryminowania polskich eksporterów mięsa, ale o generalną zasadę, którą chciała wprowadzić Rosja: żeby traktować Polskę i inne nowe państwa UE, nad którymi wcześniej utrzymywała władzę, nie jako pełnoprawnych członków Unii, ale jako swoją strefę wpływów. Inne państwa różnie podchodzą do tego. Węgry praktycznie poddały się, oddając niemal w 100 procentach swój system gazowy w ręce Rosjan. To samo dotyczy Słowacji, w nieco mniejszym stopniu Czech. Jednak oglądanie się na te kraje, to - powiedziałbym - haniebne nieporozumienie. Polska jest większym krajem, o znacznie większym potencjale, a więc i odpowiedzialności niż pozostałe państwa regionu. Dodatkowo znajdujemy się w najbardziej newralgicznym miejscu z punktu widzenia geopolityki i stosunków Rosji z Europą. Dlatego albo zrezygnujemy ze swojej suwerenności i pogodzimy się z tym, że jesteśmy korytarzem, przez który może przechodzić kto, gdzie i jak chce, a my wytyczamy tylko ściany i układamy chodnik, licząc, że spadnie nam jakiś łaskawy okruch, albo będziemy bronić swojej pozycji między Rosją i Niemcami i nie dopuścimy do wchłonięcia nas przez jedną lub drugą stronę. Tak było już w historii. Nasze interesy narażały nas nie raz na konflikty z wielkim wschodnim i zachodnim sąsiadem. Ale - jak widać ostatnio - spokojne przekonywanie do swych racji przynosi rezultaty. Następuje zmiana polityki europejskiej wobec rosnących nacisków, a nawet szantażu ze strony Rosji.

Europa zaczyna wreszcie rozumieć, czym mogą grozić nieokiełznane imperialne ambicje rosyjskie?
- Tak, i dzieje się to dlatego, że konsekwentnie mówimy krajom Europy Zachodniej o mechanizmach stosowanych przez Rosję. Tu - o ironio losu - naszym najlepszym sojusznikiem jest sama Moskwa, swoją brutalnością wywołująca zaniepokojenie Unii Europejskiej. Teraz UE rozumie już, że nie można dopuścić do rozbicia solidarności europejskiej, bo może to oznaczać rozpad Unii, a wówczas to Rosja będzie układać reguły gry. Przecież już teraz chce ona uzależnić od siebie kraje Europy Zachodniej, usiłując przejąć kontrolę nad dostarczaniem gazu do indywidualnych klientów w UE. To widmo zaniepokoiło polityków europejskich, ponieważ oznaczałoby utratę kontroli nad tak żywotnym elementem polityki, jak bezpieczeństwo energetyczne swoich obywateli.

W ten sposób Gazprom zastępuje wiele dywizji wojskowych, a dodatkowo jeszcze zapewnia dochody władzom Rosji. Skąd bierze się jednak ta żądza dominacji, panowania, kontrolowania? Przecież wiele dużych firm działa na świecie, a żadna wprost nie zagroziła bezpieczeństwu państw?
- Przyczyn jest kilka, najważniejsze są dwie. Pierwsza to newralgiczny charakter samego przedmiotu eksportu tej firmy, mianowicie energia. Bez nośników energii nie ma współczesnej gospodarki, nie ma bezpieczeństwa. To nie jest zwykła część do samochodu czy materiał budowlany, który można wszędzie kupić. Dlatego jest to - można powiedzieć - strategiczny produkt eksportowy.

Sprzedają go również inne firmy z różnych krajów...
- Tak, ale - i tu dochodzimy do drugiej przyczyny - w żadnym innym państwie nie powstała firma, która osiągnęłaby taki poziom koncentracji monopolistycznej - najważniejszych nośników energii - gazu i ropy naftowej która w takim stopniu byłaby wykorzystywana jako narzędzie polityki państwa. W Rosji nie ma konkurencji gospodarczej, przynajmniej w tej dziedzinie. Wymownym przykładem jest tu los koncernu naftowego Jukos, który w ciągu dwóch-trzech lat zniknął z rynku po jednej decyzji na Kremlu. Tymczasem Gazprom wciąż rośnie, ale pod kontrolą państwa, stając się głównym narzędziem jego polityki. Ani Niemcy, ani USA, ani inne kraje nie mają takiego narzędzia, bo tam jest co najmniej kilka firm, które konkurują ze sobą. Tymczasem w Rosji największy - po Arabii Saudyjskiej - dostawca nośników energii jest narzędziem polityki państwa o światowych ambicjach i - niestety - imperialnych tradycjach.

Ale skąd ta chęć panowania, kontrolowania, dominacji nad innymi krajami?
- Jest to po pierwsze, dziedzictwo sowieckie. Po drugie, już Rosja carska stworzyła wielkie imperium żyjące kosztem innych sąsiednich narodów. Więc tradycje imperialne są bardzo głęboko zakorzenione w Rosji i zostawiają swój ślad w mentalności jej dzisiejszych mieszkańców. Jednak nie wolno zapominać, że jest też grupa obywateli tego kraju, którzy tych tradycji nie reprezentują i buntują się przeciwko nim, którzy próbują szukać alternatywnej tożsamości. Odwołują się np. do tradycji republiki kupieckiej w Nowogrodzie, nie imperialnej. Co prawda są mniejszością, ale ona wystarczy, żeby wystrzegać się sformułowania, że chęć dominacji i budowania imperium jest "wpisana w naturę" Rosjan. Współczesne dążenia do budowy imperium biorą się także z rozczarowania skutkami nieudanych prób wprowadzania w tym kraju demokracji oraz wolnego rynku. Okazały się one w rzeczywistości wielką kradzieżą majątku narodowego dokonywaną pod dyskretną kontrolą służb specjalnych. Wpływ tych ostatnich jest obecnie kluczowym elementem dla zrozumienia sytuacji w Rosji i przyczyn zagrożenia, jakie wytwarza obecna polityka tego kraju. Bowiem w żadnym państwie w historii świata, włączając okres Związku Sowieckiego, nie było panowania służb specjalnych nad polityką państwa na taką skalę, jak to jest obecnie w Federacji Rosyjskiej. Według szacunków rosyjskiego socjologa Olgi Krysztanowskiej, która przeprowadziła badania na tysiącu przedstawicieli najwyższych władz Rosji (wśród ministrów, posłów, urzędników kancelarii prezydenta, gubernatorów), 70 proc. z nich stanowią ludzie wywodzący się ze służb specjalnych. Więc nie chodzi już tylko o prezydenta Putina. Chodzi o to, że ludzie wyćwiczeni w najbardziej cynicznym wyszukiwaniu słabych stron przeciwnika, wplątywaniu go w układy, w których zawsze będzie on stał na straconej pozycji, jako narzędzie służb, sprawują władzę nad ogromnym i wpływowym krajem. To są osoby o całkowicie cynicznym stosunku do reszty świata, dla których wszyscy poza służbami są traktowani jak wróg, którego należy omotać i wykorzystać dla swoich celów. Taką właśnie mentalność reprezentują elity polityczne dzisiejszej Rosji. Jest to zjawisko, które ma swoje konsekwencje nie tylko w postaci takich zjawisk, jak np. niedawne zabójstwo Aleksandra Litwinienki w Londynie. Taką mentalność prezentują, prowadząc także politykę międzynarodową.

Czy z takimi władzami można prowadzić rozmowy i liczyć na poprawę relacji oraz partnerskie traktowanie?
- Myślę, że nie jest to dobre ustawienie sprawy. Nie chciałbym, aby Polska była kiedykolwiek partnerem elit, które wywodzą się z totalitarnego systemu i w taki sposób uprawiają politykę.

W takim razie, jaką politykę powinniśmy prowadzić wobec tego kraju? Przecież ci ludzie rządzą Rosją od kilkunastu lat, a wcześniej byli częścią najważniejszych struktur Związku Sowieckiego, i nie zanosi się na to, by szybko utracili władzę.
- Chciałbym zauważyć, że zjawisko zdominowania elit władzy przez ludzi specsłużb jest zjawiskiem nowym. Pojawiło się w drugiej połowie kadencji Borysa Jelcyna i szybko się nasilało, aż do obecnego stanu. Nie znaczy to jednak, że tak będzie zawsze. Zmiana władzy, choćby formalna, jaka czeka Rosję w przyszłym roku, będzie powodem pewnego kryzysu, zamieszania, podczas którego może poszerzyć się pole do działania dla innych środowisk. Strach przed tym już widać wśród obecnych elit. Poza tym warto pamiętać, że w historii nie zdarzyło się, by specsłużby długo rządziły jakimś krajem, zwłaszcza wielkim mocarstwem. Dlatego myślę, że także ta władza, która w rzeczywistości nie rozwiązuje żadnego problemu nękającego Rosję, a jedynie korzysta z wysokich cen surowców energetycznych, zostanie prędzej czy później odsunięta, gdy dojdzie do kryzysu w tym kraju...

...w przypadku spadku cen ropy i gazu?
- Nie tylko z tego powodu. W Rosji notowana jest np. skandalicznie wysoka umieralność wśród mężczyzn. Wskaźnik ten jest tak wysoki, jak w państwach Trzeciego Świata. Średnia długość życia mężczyzny wynosi 57 lat [w Polsce 71 lat - przyp. red.]. Tego rządy prezydenta Putina nie zmieniły ani trochę. Rosjanie prędzej czy później odczują ten problem, bo choć dolary ze sprzedaży ropy i gazu płyną, umiera się tak samo szybko, jak w czasach Jelcyna, a jeszcze szybciej niż w ZSRS.

Ale przecież dziś poparcie dla Putina jest ogromne. Mówi się, że tak długo, jak długo zapewnia on, a wkrótce jego następca, względną stabilizację w kraju i wypłatę pensji, służby utrzymają władzę?
- Rzeczywiście stan gospodarki jest bardzo ważny. Trzeba jednak pamiętać, że w czasach Jelcyna baryłka ropy kosztowała 17 USD, a dziś blisko 80 USD. Mimo to nie uważam, że gdyby ceny spadły, nastąpiłby od razu kryzys. Obecna władza nie jest tak nieroztropna, żeby przejadać te zyski. Państwo rosyjskie inwestuje w kilka gałęzi zapewniających mu długofalowe przychody, m.in. w sektor zbrojeniowy. Zgromadziło też ogromne rezerwy finansowe, które pozwolą przynajmniej w perspektywie kilku lat radzić sobie z kryzysami wynikłymi z ewentualnego spadku cen surowców energetycznych, na co jednak wcale się nie zanosi. Więc tutaj nie widzę jakichś szans dla tych, którzy liczą na wykorzystanie hipotetycznego spadku cen ropy czy gazu dla wywołania zmiany władzy na Kremlu. Widzę takie szanse natomiast w postawie świata zewnętrznego, zwłaszcza Europy i USA wobec Rosji. Rosyjskie elity - szerzej rozumiane niż te wywodzące się z KGB - są uzależnione od Zachodu, jakkolwiek często mu się przeciwstawiają. Jest to uzależnienie kulturalne, duchowe czy wręcz tożsamościowe. Rosjanie nie chcą być Chińczykami ani Azjatami, niezależnie od tego, co mówią o strategicznym partnerstwie z Chinami czy Indiami. Tak naprawdę szukają na Zachodzie potwierdzenia albo zanegowania tego, co robią. To, co mówi Zachód o Rosji, ma dla niej bardzo duże znaczenie. Jeżeli Unia Europejska zmobilizuje się do powstrzymywania imperialnych ambicji wschodniego sąsiada, do wytykania mu łamania praw człowieka, może mieć wpływ na zmianę polityki Kremla i tego, co się tam dzieje.

Jednak ostatnio Unia siedzi cicho i boi się Rosji?
- Upadek ducha w Europie Zachodniej jest zjawiskiem długofalowym i widocznym. Z drugiej strony, widać objawy pozytywnych zmian, jeśli chodzi o ocenę rosyjskiej polityki. We Francji i Niemczech nie rządzą już ludzie, których można traktować jako narzędzia wpływów rosyjskich. Odeszli: prezydent Jacques Chirac i kanclerz Gerhard Schroeder, który stał się otwarcie takim narzędziem. Prezydent Nicolas Sarkozy i kanclerz Angela Merkel, jakkolwiek uwikłani w wielkie gry z Rosją przedsiębiorstw w swoich krajach, bardziej energicznie gotowi są bronić interesów nie tylko Francji i Niemiec, ale także Unii Europejskiej. Również obecny szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso nie jest tak bezwolnym entuzjastą zaspokajania żądań rosyjskich, jakim był jego poprzednik Romano Prodi. Te zmiany personalne, jakie zaszły w Europie, także w Polsce, gdzie na miejscu - delikatnie mówiąc spolegliwego - prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego zasiadł bardziej stanowczo broniący polskich interesów Lech Kaczyński, a szefem rządu został jego brat Jarosław, utrudniły Rosji wpływanie na sytuację w Europie. Wiele elementów sporu między Putinowską Rosją a Unią odwołującą się do demokratycznych standardów zaczyna być dostrzeganych. UE zaczyna też rozumieć sprzeczności interesów ekonomicznych z Moskwą oraz zagrożenia potencjalnie wynikające z monopolu w rosyjskich dostawach surowców do odbiorców europejskich. Tym bardziej że zachowanie Rosji stało się tak bardzo agresywne... Weźmy tu choćby pod uwagę wznowienie lotów bombowców strategicznych z bronią nuklearną na pokładzie przy granicach krajów europejskich czy naruszenia strefy powietrznej nad Norwegią. Efektem może być albo zastraszenie, albo zmobilizowanie Europy do działania. Wydaje mi się, że perspektywa zastraszenia nieco się oddaliła. Raz jeszcze sprawdza się to powiedzenie, które w historii zawsze się sprawdzało, że "jak Pan Bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum odbiera". Wydaje mi się, że ostatnie prowokacyjne posunięcia Moskwy są tego ilustracją. Warto też przypomnieć tu tak groteskowe wydarzenia jak wysadzenie flagi rosyjskiej pod biegunem północnym i fakt, o którym właściwie nie mówiło się, mianowicie, że szef rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa odwiedził jednocześnie także biegun południowy i tam uroczyście potwierdzał pretensje Rosji do globalnego panowania. To zakrawa już na groteskę, ale w istocie chodziło o podtrzymanie najbardziej szowinistycznych postaw dużej części obywateli Federacji Rosyjskiej. Pokazuje to jednak światu, że ambicje władz rosyjskich są niebezpieczne.

Jaka powinna być odpowiedź na te zachowania? Chyba dobitnie uzasadniają one przytaczane czasami powiedzenie, że rosyjscy przywódcy nie rozumieją innego języka niż język siły?
- Z pewnością innego języka nie rozumieją ludzie służb specjalnych. Tylko twarda polityka, nieuleganie szantażowi to jedyne skuteczne środki w walce z takim przeciwnikiem. Myślę, że stopniowo ta świadomość dociera do polityków europejskich.

Wraz z narastaniem tej agresywnej polityki rosyjskiej nasilają się tam również antypolskie działania, co widać nawet na płaszczyźnie kultury. Między innymi kręcone są filmy pokazujące w złym świetle Polaków, np. na tle niedawnej, a nawet bardziej odległej przeszłości. Skąd te antypolskie nastroje?
- Przekładanie polityki na działania w sferze kultury jest zjawiskiem charakterystycznym w ostatnich latach prezydentury Władimira Putina. Jego agresywna polityka neoimperialna daje o sobie znać nawet w ograniczaniu autonomii kulturalnej różnych podmiotów funkcjonujących wewnątrz Federacji Rosyjskiej, a nawet wokół niej. Republika Tatarstanu, największa w Rosji pod względem liczby ludności, próbowała jeszcze w czasach Borysa Jelcyna wprowadzić alfabet łaciński. Prezydent Putin jednym dekretem wybił Tatarom znad Wołgi ten pomysł. Więc ta agresywna polityka przekłada się nawet na "wojnę alfabetów". Wracając natomiast do rosyjskiej kultury, zwłaszcza kinematografii, jest ona odzwierciedleniem polityki władz. W starszym pokoleniu rosyjskiej inteligencji nasz kraj kojarzony jest dobrze, przez pryzmat zjawisk może mniej nam znanych. Najbardziej popularną osobą kojarzoną w Rosji z naszym krajem jest Anna German, piosenkarka, którą wielbiły miliony Rosjan. Znani są też niektórzy aktorzy, jak choćby Anna Piecha, mająca polskie pochodzenie, czy reżyserzy, jak Andrzej Wajda i Krzysztof Zanussi. Z różnych powodów zjawisko polonofilii rosyjskiej inteligencji uległo erozji. Choćby dlatego, że dziś Rosjanie mają właściwie bezpośredni kontakt z Zachodem i nie potrzebują polskiego ersatzu [z niem. namiastka - przyp. red.]. Natomiast masy społeczeństwa rosyjskiego niewiele słyszały o Polsce i nigdy specjalnie się nią nie interesowały. Dopiero prowadzona przez państwo "reedukacja" przy pomocy takich narzędzi jak filmy historyczne czy organizowane za pośrednictwem kontrolowanych mediów seanse nienawiści do aktualnie wskazanych "wrogów Rosji" zmieniły sytuację. Polacy na szczęście rzadziej byli na pierwszych miejscach tej listy, które zarezerwowano np. dla Gruzinów, Estończyków czy Czeczenów. Przykre jest jednak, że niektórzy nasi politycy i aktorzy przykładają rękę do takiej propagandy. Mam na myśli choćby porównywanie w Polsce Jarosława Kaczyńskiego do Putina. To są jakieś brednie ludzi, którzy nie mają pojęcia o tym, co się dzieje w Rosji. Myślę także o udziale polskiego aktora Michała Żebrowskiego w mającym antypolską wymowę filmie "Rok 1612".

Z Pana ocen wynika, że rzeczywiście można dostrzec pewne podobieństwa w dzisiejszej Rosji, określającej się kiedyś jako Trzeci Rzym, właśnie do imperium rzymskiego. Tak jak tam wszystkie drogi prowadzą do stolicy, do ośrodka władzy, choć to chyba jedyne podobieństwo...
- Rzeczywiście, jeśli chodzi o sposób jej pojmowania, jako scentralizowanej polityki, dążącej do podporządkowania sąsiadów. Na szczęście nie wszyscy Rosjanie jej ulegali, ale jest ona historycznie rzecz biorąc głęboko zakorzeniona w świadomości rosyjskiej